Artykuły

Temperament poszukiwany

Premierowa publiczność w czasie trwania spektaklu dozowała oklaski po aptekarsku, aby na koniec, w sposób zupełnie dla mnie niezrozumiały, wybuchnąć entuzjastyczną owacją.

Kiedy w lipcu tego roku Carmen pokazano w warunkach plenerowych, w Starym Browarze, bardzo mocno ucierpiała muzyka — źle nagłośniona, akustycznie rozproszona, zagłuszana odgłosami miejskiego ruchu. Przeniesienie opery Bizeta do budynku pod Pegazem i wystawienie dzieła na scenie – „po bożemu” - na pewno warstwie brzmieniowej wyszło na dobre, chociaż debiutujący przy pulpicie dyrygenckim Aleksander Gref nie dał się ponieść temperamentowi. Mimo iż skontrastowana wewnętrznie muzyka cała aż wibruje namiętnościami, nie było ani zbyt ogniście, ani bardzo dramatycznie, ani lirycznie.

Obrazy

Zgodnie z koncepcją inscenizacyjną Marka Weiss-Grzesińskiego akcja Carmen przeniesiona jest do codzienności naszego świata, a właściwie półświatka. Tytułowa bohaterka to przywódczyni motocyklowego gangu, dla którego przemyt, narkotyki i krwawe porachunki to codzienność. Na scenie roi się od podejrzanych typów za społecznego marginesu — prostytutek, sutenerów, transwestytów, przekupnych funkcjonariuszy. W tawernie, pulsującej światłami jak w dyskotece, śpiewa dla swoich rozhisteryzowanych fanów Escamillo, ucharakteryzowany na Elvisa Presleya. Takie, zrywające z hiszpańską konwencją, jest tło dla tragicznej historii o Carmen — kobiecie fatalnej i o zakochanych, walczących o nią mężczyznach: żołnierzu Don Jose i torreadorze Escamillo. Ów układ interpersonalny w intencji reżysera ma być uniwersalny i bliski współczesnemu widzowi.

Obraz sceniczny po przeniesieniu z pleneru na deski operowe na pewno zyskał zwartość i czytelność. Można było także z większą uwagą przyglądać się bardzo fantazyjnym i często mocno wyuzdanym kostiumom, w jakie przyodziała operowiczów Maria Balcerek. Trzeba jednak przyznać, iż niektóre sytuacje dramaturgiczne w Starym Browarze prezentowały się ciekawiej, np. rozpoczynający operę epizod z udziałem grupy dzieciaków wnosił tam znacznie więcej napięcia, a towarowa rampa w scenie przedstawiającej przemyt towarów stanowiła o wiele lepszą oprawę, aniżeli unoszona i opuszczana teatralna maszyneria.

Głosy i dźwięki

Oczywiście muzyka zabrzmiała w sali poznańskiej Opery o niebo lepiej. Można było smakować soczyste brzmienie chóru, docenić ładną grę orkiestry (brawa dla trębacza — Leszka Kubiaka i całej grupy blachy!), z zachwytem wsłuchiwać się w śpiew Agnieszki Mikołajczyk. Jej Micaela była znacznie bardziej dramatyczna, zdecydowana w walce o ukochanego zmierzyć się z groźną Carmen, inaczej aniżeli pamiętana z premiery ta sama postać, rysowana pastelową kreską przez Romę Jakubowską-Handke. Michał Marzec, nasycając swój śpiew liryzmem i ciepłem, w odróżnieniu od swojego poprzednika, nie pozwalał zapomnieć o tym, że Don Jose to przede wszystkim nieszczęśliwy kochanek, a dopiero potem zdeterminowany morderca.

Zmiana obsadowa dotyczyła jeszcze torreadora. Jaromir Trafankowski świetnie się prezentował i bardzo dobrze wypad! w słynnych kupletach z aktu II. Szkoda, że blasku i siły nie starczyło mu na całe przedstawienie.

W roli tytułowej, podobnie jak w Stałym Browarze, wystąpiła Galina Kuklina.

Dysponuje ona świetnymi warunkami zewnętrznymi — jest bardzo zgrabna, zwinna jak żmija, drapieżna. Barwa jej mezzosopranu jak najbardziej zgadza się z wymogami partii Carmen. Tyle że jej głos nie ma potrzebnej głębi, namiętnej wibracji, pięknego wolumenu w całej skali. Zdarzyły się też zachwiania intonacyjne, a nawet (w duecie z III aktu) wyraźne i długotrwałe „wypadnięcie” z muzycznego pulsu. Chciałoby się w tej roli posłuchać kogoś na miarę Stefanii Toczyskiej lub Małgorzaty Walewskiej, albo dawnych primadonn naszej sceny: Antoniny Kaweckiej czy Ewy Werki.

Za pulpitem dyrygenckim stanął Aleksander Gref, który niedawno ukończył naszą Akademię Muzyczną w klasie Renarda Czajkowskiego. Przejął Carmen już przygotowaną przez Krzysztofa Słowińskiego i Karla Sollaka do wcześniejszych realizacji w Browarze i na festiwalu w Carcassonne. Po tak młodym człowieku spodziewałam się wielkiej energii, ognia, falujących emocji, zatracenia się w namiętnej frazie Bizeta. Gref natomiast zaproponował muzykę dosyć powściągliwą, introwertyczną, chwilami za spokojną, pozbawioną temperamentu, nawet nużącą, co w zestawieniu z „rozbuchanym” obrazem scenicznym i niekonwencjonalną reżyserią stworzyło wyraźny dysonans.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji