Artykuły

Nasze przedszkole

"Odprawa posłów greckich" w reż. Michała Zadary w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Uwaga kochane dzieci. Zaraz zaczynamy zabawę. O, ty, dziewczynko, położysz się w tym białym kwadracie i będziesz wydawała dziwne dźwięki do mikrofonu, a ty, chłopczyku, przejdziesz z jednego rogu do drugiego i będziesz udawał króla. No, a ty, dziecinko w białej koszulce, dostaniesz do rączki kamyczki i będziesz sobie w nie grała. Jeden do góry i już łapiemy drugi.

O, udało ci się złapać, jaka jesteś zaradna. W naszym przedszkolu jest fajnie i świetnie się tutaj bawimy. Że co, że troszeczkę bez sensu? Nie szkodzi, ważne, żeby było fajne i by niektórym się wydawało, że są tacy nowocześni, tacy na czasie. Reszta się nie liczy, a szczególnie cierpliwość widza. Z przedstawienia zatytułowanego "Odprawa posłów greckich", które Michał Zadara wyreżyserował na scenie Starego Teatru, można się naigrawać na ten i wiele innych sposobów. Reżyser sam się podkłada i robi to konsekwentnie, już w kolejnym przedstawieniu. Zdaje się udowadniać wszem i wobec, że dokonuje rewolucji, wykorzystując nieprzystającą do treści formę. Tylko, że ta niebezpieczna zabawa prowadzi do tego, że po pięciu minutach zaczynam czuć infantylizm całego przedsięwzięcia, które tak naprawdę nic ze sobą nie niesie. Więc wracam do teatralnego przedszkola, w którym chłopcom i dziewczynkom kazano mówić piekielnie trudny tekst Jana Kochanowskiego, zaznaczając, żeby najlepiej nie wyciągali na wierzch zawartych w nim treści. Niech tam sobie coś recytują, skandują lub wykrzykują. Wszystko jedno, i tak będzie fajnie, a z tego, że nikt nic nie rozumie, uczynimy walor. Bo przecież wszyscy w szkole czytali "Odprawę posłów greckich" i wiedzą, że chodzi w niej o dobro państwa, które należy stawiać ponad partykularnymi interesami. Jedynie niegrzeczny chłopczyk Antenor (Roman Gancarczyk) postanowił sprzeciwić się wychowawcy i mówił tekst prawego bohatera tak, że zdał się on jasną i przejrzystą polemiką z Aleksandrem (Błażej Peszek), który namawiał go do poparcia prywaty.

Ale to tylko chwilowa niesubordynacja. Zaraz wracamy do normy i zaczynamy bawić się słówkami. Udajemy więc śmiesznego klauna, autystyczną dziewczynkę, która jako Chorus komentuje sytuację, albo jako Kasandra wieszczy upadek królestwa. Barbara Wysocka, choć prawdopodobnie jest niezłą, młodą aktorką, tu - jak na przedszkolaka przystało - rewelacyjnie opanowała sztukę przedrzeźniania postaci dramatu, a nawet smarkania w ich nogawki. Dziewczynki, które są księżniczkami tak mają, szczególnie gdy przyjdzie im mówić staropolskim tekstem. Gorzej, gdy wychowawca zaproponuje zabawę w bełkot. Wtedy do pierwszego szeregu wyciąga przedszkolaka Juliusza Chrząstowskiego i każe opowiadać mu historię odprawy posłów. A ponieważ wcześniej musiał on pokonać odmęty fal w postaci teatralnych foteli, w których nurkował jak prawdziwy bohater, nic dziwnego, że biedak ledwo łapie oddech. Ale jego męka jest niczym w porównaniu z katorgą kolejnego bohatera sztuki, w którego wcielił się Andrzej Rozmus. Musiał on nieźle narazić się wychowawcy, który niczym perwersyjny psycholog z pierwszych stron gazet, kazał mu się rozebrać do rosołu, a innym dzieciom przerzucać go nad krzesłami. Chodziło mu pewnie o efekt prawdziwego przerażenia u widzów, którzy rzeczywiście w tym momencie zamierają w trosce o przyrodzenie aktora, narażone na poważne okaleczenia. A krwawego okrucieństwa w tym spektaklu nie brakuje. Do przedszkola, które od pewnego czasu zwie się Starym Teatrem dowieziono właśnie nowy zapas czerwonej farby. Marii Spiss, w granym kilka dni temu "Ajasie", nie udało się jej do końca wykorzystać. Więc przypadła ona w spadku Michałowi Zadarze. A ten naprawdę lubi bawić się dziecięcymi farbkami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji