Artykuły

„Carmen” z naszego świata

Pojechałam oglądać plenerową Carmen Bizeta w Poznaniu, wystawianą w… starym browarze. Wykupiła go żona najbogatszego obecnie Polaka, Jana Kulczyka (który też sponsorował premierę), z zamiarem wykorzystywania terenów nieczynnej fabryki w centrum miasta do rozmaitych nietypowych przedsięwzięć kulturalnych.

Takie właśnie miejsce świetnie nadawać się mogło dla niekonwencjonalnej realizacji najpopularniejszej opery werystycznej, z akcją m.in. w fabryce cygar, z robotnicami, żołnierzami, przemytnikami. Problemem okazał się tu jednak nasz obecny klimat, z wyjątkowo chłodnym i deszczowym lipcem — co już w trakcie ostatecznych przygotowań uniemożliwiło przeprowadzenie właściwych prób technicznych i akustycznych. Mimo trudności premiera się jednak odbyła w przewidzianym terminie (pomiędzy deszczami), udało się też zarejestrować ją na wideokasetach.

Na szczęście — bowiem już drugie z zaplanowanych przedstawień (które miałam właśnie oglądać) nie mogło się odbyć — deszcz tego dnia po prostu nie ustawał, a bez dachu nad głową pozostaje tam nie tylko publiczność, lecz także orkiestra (zadaszona jest jedynie scena). Tak więc, dzięki profesjonalnemu (dla odtworzenia w telewizji) nagraniu mogłam obejrzeć ten ciekawy spektakl, wprawdzie nie na żywo, ale za to w warunkach bardziej sprzyjających kontemplacji jego walorów: w cieple dyrektorskiego gabinetu szefa Teatru Wielkiego w Poznaniu, zamiast w wilgotnym polskim plenerze, raczej odległym od aury na przykład południowej Francji, dokąd Carmen poznańska ma wkrótce pojechać. Zamówił ją bowiem festiwal w Carcassonne, a ponieważ stamtąd bardzo już blisko do Hiszpanii, czyli terenu akcji dzieła Bizeta, można by zapytać: „Z drewnem wybierają się do lasu?”.

Taka perspektywa nie speszyła jednak realizatorów — wręcz przeciwnie, zainspirowała do odrzucenia tradycyjnej konwencji, sztucznej hiszpańskości tej francuskiej przecież opery i zainscenizowania Carmen całkiem na nowo. Marek Weiss-Grzesiński, który wyreżyserował to przedstawienie, zawsze lubi odkrywać coś nowego w swych scenicznych pracach; tym razem poszukiwanie udało mu się szczególnie dobrze, znalazł bowiem prostą receptę na pokazanie Carmen jako całkowicie wiarygodnego pełnowymiarowego dramatu, we współczesnych realiach, które czynią niedzisiejszą — jako gatunek — operę, interesującą i „przyswajalną” nie tylko dla melomanów oczekujących na habanerę i arię toreadora, lecz dla przeciętnego młodego widza, znającego jedynie różne odmiany pop-kultury.

Wszechobecna brutalizacja naszego świata stała się tutaj naturalnym niejako tłem dla losów bohaterów spektaklu: Carmen nie jest robotnicą fabryczną lecz szefową gangu Harleyowców, którzy na swych kultowych motorach (autentycznych!) przywożą ją pod scenę; Don Jose nie waha się zastrzelić swego (przekupnego zresztą) dowódcę; zabawa w oberży (nocny bar — dyskoteka?) kojarzy się z ostatnio pokazywanymi paradami gejów i transwestytów, z dodatkiem elementów przestępczych (tylko tańce są tu jakby z innej konwencji). Nawet zabawa dzieci nie jest naśladownictwem niewinnej musztry eleganckich żołnierzyków, lecz groźną bójką podwórzowej bandy. Mimo tego nagromadzenia jakby anty-operowych sytuacji, nie mamy wrażenia reżyserskich udziwnień czy eksperymentów.

Dobrze osadzeni w koncepcji przedstawienia są właściwie wszyscy wykonawcy: Galina Kuklina jako Carmen, Marek Szymański -Don Jose, Roma Jakubowska-Handke — Micaela, Rafał Songan — Escamilio w rolach głównych, a także z drugiego planu np. Tomasz Mazur czy Bogusław Szynalski. Tworzą postacie żywe, aktorsko swobodne, wokalnie… No cóż, warunki, w jakich występowali po prostu nie upoważniają do oceny muzycznej strony całego przedsięwzięcia. Na pewno starannie przygotowana była przez Krzysztofa Słowińskiego orkiestra, nie gorzej — chór przez Jolantę Dolę-Komorowską. Wyróżniającym elementem spektaklu były znakomite kostiumy Marii Balcerek, mniej widoczne, ale dopasowane do stylu i miejsca przestawienia są dekoracje Borisa F. Kudlicki.

Istotne wydaje się przede wszystkim to, że — przynajmniej w nagraniu — oryginalny kształt sceniczny opery nie staje w opozycji do muzyki Bizeta. Oczywiście jasne jest, że znalazła się ona na dalszym planie, lecz ani śpiewacy, ani dyrygent nie mają powodu do kompleksów, co się z pewnością okaże, gdy Carmen w tej inscenizacji znajdzie się w nadchodzącym sezonie na normalnej scenie Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji