Artykuły

Najgorsze odmiany śmierci

"Dwa i pół miliarda sekund" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Teatr Horzycy za pomocą jednoaktówek Samuela Becketta przedstawił najokrutniejszy rodzaj śmierci - z samotności. Publiczności proponuje spektakl, który oddaje w pełni marzenie irlandzkiego pisarza o inscenizacyjnej perfekcji.

"Dwa i pół miliarda sekund" na podstawie utworów Samuela Becketta to przygotowany z wirtuozerską precyzją spektakl o oswajaniu śmierci. Reżyserka Iwona Kempa odmalowuje w nim najczęstsze toposy umierania - widzimy wizje własnego zgonu, odejście jako zasłużony odpoczynek, samobójstwo jako zemstę na żywych. Toruński teatr w jednoaktówkach "Kwadrat", "Partia solowa", "Kołysanka", "Ej, Joe" i fragmencie prozy "Foirade II" przedstawia najokrutniejszy rodzaj śmierci - z samotności.

Najważniejszy jest rytm

Beckett widowiskowość traktował z pogardą. Sztuki teatralne konstruował z matematyczną niemal precyzją. Od inscenizatorów wymagał perfekcji i absolutnej zgodności realizacji z oryginałem. Kempa, tworząc "Dwa i pół miliarda sekund", z rywalizacji z marzeniem Becketta o scenicznej doskonałości wyszła bez szwanku. Pozostała wierna sugestiom autora. Monologi sceniczne i fragmenty prozy składające się na przedstawienie są - tak jak nakazywał dramaturg - niezwykle oszczędne w formie. Dekoracje autorstwa Tomasza Polasika ograniczają się do wyrysowanego na deskach kwadratu, łóżka, fotela i kilku źródeł światła. Najważniejszy na scenie pozostaje rytm - on wyznacza porządek ruchu na scenie, ekspresję aktorów oraz sposób, w jaki światło rozjaśnia jedynie naszkicowaną scenografię.

Spektakl rozpoczyna "Kwadrat" - jednoaktówka, w której nie pada ani jedno słowo. Jest jedynie miarowy stukot metronomu, który zdaje się wprawiać w ruch kolejne postaci na scenie. Odziane w czarne habity idą miarowo wzdłuż boków i przekątnych wielkiego kwadratu. Ta figura powraca w przerwach między aktami. Postaci, które poznaliśmy w poszczególnych częściach, ukazują się bez habitów. Za każdym razem towarzyszy im niepokojący początek utworu "Vicarious" kalifornijskiej grupy Tool, który opowiada o śmierci oglądanej z dystansu ekranu TV.

Cztery opowiadania o śmierci

Sławomir Maciejewski w "Partii solowej" słowa dobiera tak ostrożnie, jakby dyktował komuś swoją opowieść. Jego bohater pisze śmierć - boi się tego określenia - "najbliższych". Jeszcze niedawno fotografie na jego ścianie utrzymywały znajome ciała z dala od niej. Ta jednak w końcu pozostawiła na nich swój znak. Z przeszłości przetrwały tylko dawne przyzwyczajenia - jest wpatrywanie się w ciemność za oknem, staranne zapalanie nocnej lampy, powrót do dnia pogrzebów ludzi, którzy przeżyli "dwa i pół miliarda sekund".

Niezwykle sugestywna jest Ewa Pietras w "Kołysance", która zagrała kobietę śniącą o lekkiej śmierci. Na pomiętej twarzy staruszki, ubranej w najlepszą żałobę, kładzie się ciężki punkt światła. Stara kołysze się na bujanym fotelu. Hipnotyczny głos z offu podaje rytm stopom, wprawiającym kołyskę w ruch. Jej rysy w świetle zmienia choroba, starość, półsen. Kobieta rozpoczyna swoją kołysankę, która ma przygotować ją na spotkanie ze śmiercią: "aż w końcu nadszedł dzień / nadszedł w końcu / kres długiego dnia / gdy powiedziała sobie / bo komu innemu / czas jej kończyć". Gdy opowieść się kończy, wymawia rozpaczliwe "Jeszcze". Jej głos cichnie i staje się coraz wolniejszy. Ta rwana afatyczna mowa o krótkim nerwowym oddechu uspokaja się dopiero gdy kołysanka układa starą do wiecznego snu.

"Foirade II" to fragment prozy Becketta. Poznajemy mężczyznę (Paweł Tchórzelski) leżącego bez ruchu na łóżku. który głośno wykrzykuje swoje pretensje do świata. W jego głosie jest panika, płacz, pretensja. Mimo że jego twarzą wstrząsają najgwałtowniejsze emocje, ciało pozostaje nieruchome, martwe. Swoją tożsamość dzieli na dwie osoby - ja ciało i ja umysł, ja śmiertelne i ja uśmiertelniające. Tylko w ten sposób łatwiej mu przyjąć wieść o swoim odejściu ze świata. "Foirade II" celnie opisuje paraliżujący lęk przed śmiercią.

Kempa zgodnie z sugestią Becketta sięgnęła po techniki filmowe przy adaptacji napisanej na potrzeby telewizji jednoaktówki "Ej, Joe". Na ekranie widzimy, jak tytułowy bohater (dobra rola Mieczysława Banasika) sprawdza wszystkie okna i drzwi, upewniając się, czy jest sam w pomieszczeniu. Siada na brzegu łóżka i beznamiętnym wzrokiem patrzy przed siebie. Tymczasem przed ekranem na prawdziwym posłaniu Joe zajmuje miejsce tyłem do widowni. Kobiecy głos (Terasa Stępień-Nowicka) rozlicza bohatera z przeszłości. Zarzuca mu zbrodnię najcięższą: "Jedyna pasja... Zabijać w głowie umarłych". Drobiazgowo przedstawia pełną okrucieństwa wizję samobójstwa jego dawnej kochanki - kobiety o "bladych oczach i jasnej duszy".

W "Dwa i pół miliarda sekund" czuć ducha Beckettowskiej perfekcji i skłonność do sięgania do różnych teatralnych konwencji. Spektakl silnie działa na emocje - i ten efekt uzyskuje za pomocą bardzo oszczędnych środków. Starczy dobre aktorstwo i surowe dekoracje, żeby po przedstawieniu z trudem powrócić do świata, w którym śmierć wydaje się nieoczywista i odległa jak w dzieciństwie.

Na zdjęciu: Mieczysław Banasik w "Ej, Joe".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji