O kupowaniu duszy - rozmowa z Ryszardem Bugajskim
Czy "Miś Kolabo" jest sztuką o ustroju, czy o człowieku?
Zawsze, niezależnie od tego, czy rzecz traktuje bardziej o sprawach politycznych, czy psychologicznych, staram się myśleć o ludziach. Interesuje mnie przede wszystkim, jak człowiek zachowuje się w konkretnej sytuacji i co się z nim dzieje. Pamiętam swoje odczucia w czasach, kiedy panował w Polsce komunizm, pamiętam naciski na mnie i dlatego w "Misiu Kolabo" najistotniejszy był dla mnie problem, jak człowiek może sobie poradzić z presją tajniaków, z szantażem. Jak ma z tego wybrnąć, czy musi ulec, czy nie. A jeśli nie ulega - jaka jest cena jego godności. W scenariuszu Piotra Kokocińskiego bohater poddaje się. Nie popadając w dydaktyzm można stwierdzić, że "Miś Kolabo" niesie naukę, że ulegać nie należy. W sztuce zresztą padają zdania, z których wynika, że lepiej zapłacić za złe uczynki od razu, bo upływający czas może sprowokować na przykład czyjś szantaż. Wtedy kara jest znacznie bardziej bolesna.
Artur Żmijewski jako Porucznik prezentuje się elegancko, jest przystojny, dobrze ubrany. Czy takie są pana doświadczenia dotyczące esbeków?
Nie. Ci, z którymi ja się spotykałem przy okazji "Przesłuchania", byli ludźmi raczej prostymi. Uznałem jednak, że dla widza ciekawsze będzie zestawienie zwykłego, szarego człowieka, jakiego gra Sławomir Orzechowski, z przystojnym, pełnym wdzięku funkcjonariuszem. Nawet u Miltona w "Raju utraconym" znajdziemy diabła ciekawszego i inteligentniejszego od człowieka, którego duszę kupuje. Dlatego mój Porucznik nie jest typowym esbekiem, czyli prostakiem. Zresztą - na marginesie - Żmijewski to jeden z najlepszych aktorów, z jakimi pracowałem.
W telewizyjnym omówieniu do "Misia Kolabo" przeczytałem, że przedstawienie to "przywołuje pytania o sens i jakość dzisiejszych procedur lustracyjnych". Pan też tak uważa?
Nie ja to napisałem i to nie był mój pomysł, by "wciągnąć" ten spektakl do dyskusji nad lustracją. Nie o tym chciałem robić przedstawienie, telewizja tak to zinterpretowała w swoich zapowiedziach, ale wolno jej. Sprawa lustracji to problem bardzo skomplikowany. Osobiście uważam, że ta obowiązująca obecnie ustawa jest ogromnym uproszczeniem. A tamte czasy były potwornie skomplikowane. Jeśli ktoś uważa, że "Misia Kolabo" można odczytać jako głos podważający dzisiejszą lustrację - nie będę protestował. Ale przecież z drugiej strony można stwierdzić coś zupełnie przeciwnego - że przedstawienie to pokazuje, jak bardzo ta lustracja jest potrzebna. Nie chcę się opowiadać po żadnej ze stron. Starałem się zrobić sztukę prawdziwą psychologicznie. A czy ona może posłużyć zwolennikom, czy przeciwnikom ustawy lustracyjnej - nie mnie oceniać.
Poza kinem mocno osadzonym w rzeczywistości lubi pan także takie filmy, jak np. "Matrix" braci Wachowskich. O czym byłaby pana historia z gatunku science fiction dziejąca się w Polsce?
Jest taka książka braci Strugackich "Trudno być Bogiem". Była sfilmowana, ale nieciekawie. Otóż są tam m.in. takie sceny, kiedy w średniowiecznych realiach pojawiają się helikoptery. I okazuje się, że owo średniowiecze nie jest średniowieczem naszym, ziemskim, ale toczy się gdzieś w kosmosie, na zupełnej innej planecie. A my, Ziemianie, pojawiamy się na niej, by zmienić bieg historii. Myślę, że taka opowieść o Polsce mogłaby być ciekawa. Na przykład - w 1945 roku przylatują goście z innej galaktyki i chcą odmienić losy naszej ojczyzny. Kilkoma ruchami likwidują KGB, potem przywożą do Warszawy rząd emigracyjny. I co się dzieje dalej? Niestety, nikt mi nigdy nie pokazał nawet szkicu do takiego scenariusza, więc opowieść ta pozostaje na razie wyłącznie w sferze moich filmowych marzeń.