Artykuły

Godot według Becketta

Samuel Beckett napisał Czekając na Godota dla wytchnienia i tak oto powstał jeden z najważniejszych dramatów naszego stulecia, który utorował drogę całemu nurtowi teatru absurdu. I mimo, że sam autor uważał swoją sztukę za „nieporządną” (wiele prac porządkujących przeprowadził sam Beckett w trakcie własnej inscenizacji dokonanej na przełomie 1974 i 1975 roku w berlińskim Teatrze Schillera) i tak należy ona do najbardziej przystępnych dzieł scenicznych autora Końcówki. Z samych analiz wymowy, a także kontekstu literacko-filozoficznego Czekając na Godota można by ułożyć całkiem pokaźną bibliotekę. Dość powiedzieć, że szukając odpowiedzi na pytanie — kim jest Godot? - wymieniano Boga, miłość, nadzieję, śmierć, milczenie, życie, piękno, poznanie, nawet… generała de Gaulle’a. A najprostszej odpowiedzi udzielił sam Beckett, który powiedział, że gdyby Wiedział, kim jest Godot, napisałby o tym sztukę.

Czekając na Godota to dla mnie makrokosmos zamknięty w niewielkiej przestrzeni scenicznej, między drzewem a kamieniem. To cały świat — mały, a jednocześnie olbrzymi, w którym żyje i rozmawia pięć postaci. 1 mówiąc najprościej, Beckett buduje ten makrokosmos głównie na zasadzie przeciwieństw, antynomii i dopełnień. Kain i Abel to cała ludzkość — jakże trafnie zauważy Estragon.

Na premierę w Teatrze Małym czekała cała teatralna Warszawa i to z dwóch zasadniczych powodów. Inscenizacji podjął się Antoni Libera — tłumacz i reżyser, który dzięki osobistym kontaktom z Samuelem Beckettem potrafił w swoich tłumaczeniach (pierwsze przekłady Juliana Rogozińskiego oceniane są bardzo krytycznie) dotrzeć do jądra Beckettowskiej stylistyki. I, zgodnie z oczekiwaniami, właśnie w kierunku wierności autorowi poszła inscenizacja w Małym. Wydaje się, że dziś to jedyna droga grania tego tak pojemnego w znaczenia, ale i podatnego na aluzje i doraźne interpretacje dramatu (np. dość chętnie grano Pozza jako hitlerowca).

Powód drugi to aktorstwo. Takiego zestawu znakomitych aktorów nie oglądaliśmy na jednej scenie już dawno. Ale leż zadania aktorskie w Czekając na Godota są nieporównanie trudniejsze niż w zwykłych sztukach. Oto aktorzy mają zagrać wyczekiwanie, „nic-nie-dzianie się” „nic się nie da zrobić” — to pierwsze zdanie sztuki i jakże ważne dla jej całej wymowy). Dotyczy to zwłaszcza pary Estragon i Vladimir. I właśnie oddanie dramatyzmu czekania to zasługa Krzysztofa Kowalewskiego, a przede wszystkim Wiesława Michnikowskiego. Przy całym uniwersalizmie kreowanych postaci mają one jednocześnie bardzo indywidualny, nadany właśnie przez aktorów, rys. Sylwetki drugiej pary — Lucky’ego i Pozza są bardziej jednoznaczne już z racji samej akcji — wszak ich domeną nie jest czekanie, lecz wędrówka — fakt, że tak samb bezsensowna jak trwanie. Jednoznaczny jest też podział na niewolnika i pana. Tego ostatniego bardzo wyraziście, niekiedy wręcz na krawędzi przerysowania, w konwencji cyrkowego tresera, zagrał Janusz Gajos. Wspaniałą kreację w prawie niemej roli Lucky’ego stworzył Jan Kobuszewski. Wygłasza on precyzyjnie jeden z najtrudniejszych tekstów dramatycznych, jakie znam — monolog Lucky’ego, w którym pod pozorem wyszydzania języka, kpienia z wszelkiej, a już zwłaszcza filozoficzno naukowej nowomowy, ukrywa Beckett złożony z trzech części traktat metafizyczny.

Zawiodą się jednak w Teatrze Małym ci wszyscy, którzy liczą na jakieś specjalne fajerwerki — obejrzą spektakl konsekwentnie sięgający do korzeni sztuki Becketta. I to jest jego największa wartość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji