Artykuły

Dwa i pół miliarda sekund z Beckettem

Iwona Kempa [na zdjęciu] na scenie Teatru Horzycy zmierzy się z mniej znanymi sztukami słynnego Samuela Becketta. Chce wiernie oddać jego teatralne wizje - ascetyczne i precyzyjne w każdym calu.

Z reżyserką rozmawia Grzegorz Giedrys:

Samuel Beckett był dramaturgiem, który z wielką precyzją przygotowywał każdy detal swoich tekstów. Znam takie inscenizacje jego utworów, w których reżyserzy gubili Beckettowski sens, rytm, klimat. Co według pani jest największym wyzwaniem w pracy nad tak drobiazgowo przygotowanym materiałem?

- Odpowiedź na pytanie: na ile teatr, jaki Beckett zapisał w swoich tekstach, jeszcze dzisiaj ma sens. Irlandczyk rzeczywiście z wielką dokładnością wymyślał całe zdarzenie teatralne. Teksty miały dla niego sens tylko w takiej, a nie innej formie teatralnej. Właściwie możemy mówić o teatrze Becketta, a nie o jego dramaturgii. Po latach musimy zastanowić się, na ile ta jego precyzyjnie zapisana wizja dzisiaj się sprawdza.

A sprawdza się?

- Tak. W niektórych wypadkach ta zgodność z jego wizją wydaje mi się absolutnie konieczna. Są reżyserzy, którzy próbowali teksty Becketta zobaczyć z innej strony, w innej przestrzeni, bez niektórych postaci. Starali się dookreślić jego zawieszone w teatralnej ascezie dramaty. Beckett proponuje wyjątkowo trudny teatr - świadomie i celowo ateatralny. My w "Dwa i pół miliarda sekund" próbujemy precyzyjnie przekazać jego uwagi. Pozwalamy sobie tylko na małe odstępstwa.

Z czego one wynikają?

- Z naszego czytania tekstów oraz z predyspozycji aktorów. Beckett niektórych rzeczy nie mógł przewidzieć, np. osobowości aktora, jego twarzy i głosu. A to właśnie w zredukowanej do minimum formie teatralnej odgrywa ogromną rolę. Nagle okazuje się, że w głosie wszystko jest istotne: tempo, rytm, barwa, tembr. W pracy nad monologami składającymi się na "Dwa i pół miliarda sekund" najpierw zadaliśmy sobie pytanie, kiedy możemy sobie pozwolić na własną interpretację tekstu, a kiedy musimy ulec sugestiom Becketta. Dramaturg w didaskaliach określał: głos bezbarwny i monotonny. Zastanawialiśmy się, czy w stałości tego rytmu, w obsesyjnej recytacji słów jest już siła, czy sami musimy ten głos w jakiś sposób sobą zabarwić.

Jak pani opracowała kompozycję tego spektaklu?

- Chciałam, żeby monologi Becketta ze sobą rozmawiały, korespondowały, wzajemnie się w sobie przeglądały. Łącznikiem między nimi jest jednoaktówka "Kwadrat", która jako jedyna wśród przedstawianych, polega na ruchu czterech aktorów w przestrzeni bez słów. Jako pierwsi w Polsce pokażemy "Ej, Joe" - sztukę napisaną na potrzeby telewizji. Nawiasem mówiąc, mieliśmy kłopoty z otrzymaniem praw autorskich do tego przedstawienia.

Dlaczego?

- Beckettolodzy dbają o zgodność spektakli z zamierzeniami Becketta. Dostaliśmy zgodę na wykorzystanie dramatu jedynie w formie projekcji. Dlatego zrealizowaliśmy etiudę filmową, która okazała się bardzo teatralna w formie. "Dwa i pół miliarda sekund" to zatem mieszanina różnych języków teatralnych i filmowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji