Artykuły

Po-most kultur i Zdarzenia na rozstajach

VII Międzynarodowy Festiwal Działań Teatralnych i Plastycznych Zdarzenia w Tczewie podsumowuje Julia Hoczyk w Scenie.

Zdarzenia zmieniają się. Niestety, nie jest to zmiana na lepsze - choć niewątpliwie ciekawą i wartą uwagi inicjatywą wydaje się zainicjowany w tym roku projekt transgraniczny, obejmujący m.in. warsztaty i działania artystyczne z udziałem młodych ludzi z Polski, Litwy i Obwodu Kaliningradzkiego. Na festiwalu byłam już trzeci raz. Dotychczas wydawało mi się, że jego głównym założeniem jest promowanie młodych ludzi ze szkół artystycznych, odkrywanie talentów. Dlatego kiedy widzę, że mniej liczą się ci młodzi, a bardziej zapraszanie zagranicznych gości, dzięki którym można dokonać wymiany - niekoniecznie twórczej - uznaję, że dzieje się źle. Sprawdzona od 7 lat formuła przestaje działać, domaga się rewizji. Zwłaszcza że festiwal coraz mniej bierze też pod uwagę swoich najbliższych odbiorców - mieszkańców Tczewa. W programie niemal zabrakło spektaklu dla dzieci, zaś rynek przyciągający w poprzednich latach Tczewian oczekujących teatru i ulicznych widowisk - świecił pustkami. Niemal z godziny na godzinę zmieniał się program festiwalu, miejsca spektakli, odwoływano niektóre przedstawienia. Nie zadbano, by te korekty dotarły do wszystkich zainteresowanych. Jeśli ktoś nie był gościem imprezy lub specjalnie lub specjalnie nie pofatygował się do domu kultury, często przepadały mu ciekawe teatralne propozycje. Motyw przewodni festiwalu - miały nim być rodowody plastyczne teatru polskiego i litewskiego - nie wybrzmiał wystarczająco mocno, mimo stanowiącej wstęp do Zdarzeń sesji naukowej poświęconej temu zagadnieniu.

Najjaśniejsze punkty festiwalu to przede wszystkim występy reprezentacji zamiejscowego Wydziału warszawskiej Akademii Teatralnej - białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej, bez którego trudno wyobrazić sobie tegoroczne Zdarzenia. Przypomnę, że w części konkursowej mogą brać udział osoby, które nie ukończyły jeszcze studiów wyższych na kierunku artystycznym ( studia aktorskie, ASP, Akademia Muzyczna) a zaprezentowane dzieła są ich w pełni samodzielną pracą. Białystok pokazał aż trzy warte uwagi propozycje teatralne: Łagodna według Dostojewskiego, Monologi na podstawie słynnych już Monologów waginy Eve Ensler oraz w wykonaniu Henryka Hryniewieckiego, zdobywcy Grand Prix festiwalu za monodram wg sztuki Larsa Norena Cud-nie.Do tej pory Monologi były w Polsce inscenizowane ostro, często ocierając się o dosłowność i mało wybredny, niekiedy wręcz wulgarny ton. Trzem studentkom z Białegostoku - Edycie Janusz, Dianie Jędrzejewskiej oraz Justynie Figacz - udało się go uniknąć. Co więcej - wybierając łagodniejsze fragmenty z książki Esler, przygotowały spektakl o różnych obliczach kobiecości. Powstała opowieść subtelna, choć nie tracąca przecież nic z odwagi wystąpienia Esler. Przed właściwym początkiem męski głos rzeczowo mówi o fizjologicznych różnicach między mężczyznami i kobietami. Znaczącą klamrą są oświetlone i okolone ciemnymi obramowaniami usta młodych kobiet ( delikatna sugestia oddania głosu waginom), które poruszają się z w przestrzeni. Zapowiadają temat główny, o którym na co dzień mówi się z trudem, pruderyjnie unikając nazywania rzeczy po imieniu. W spektaklu ukazane zostają trzy różne historie obrazujące trudny proces akceptacji własnej kobiecości i jej biologicznych uwarunkowań. W pierwszej scenie aktorka opowiada o niechęci wobec własnej anatomii trwającej aż do poznania konesera żeńskich organów płciowych. Jej ton jest tak poważny i zdecydowany, że aż nie sposób się nie uśmiechnąć, zwłaszcza, że męską sylwetkę imituje obrócony tyłem płaszcz a znakiem kobiecości jest widniejący w jego połowie otwór, w którym pojawiają się szal boa, peruka, czy lupa, przez którą widać powiększone oko fascynata. Kobieta wyobraża sobie bowiem, że jej waginą jest wszystko, co miłe, eleganckie i bezcielesne.

W kolejnej scenie kobieta, o wiele dojrzalsza i obdarzona rysem zgorzknienia, porównuje pochwę do piwnicy, którą ma każdy dom. Powodem jej obrzydzenia są przykre doświadczenia z młodości, gdy w momentach ekscytacji wylewała się z niej powódź. Jej fantazje rozładowane zostają w scenie z użyciem walizki, z której wyciągane są papierowe zarysy ludzkich sylwetek i twarzy, głównie dawnych hollywoodzkich gwiazd, zalewanych wodą wypływającą z jej dolnych partii. Aktorka mówi z rezygnacją i przerażeniem, choć jest tu widoczny także cierpki i mądry komizm, który pod koniec zostaje złamany wyznaniem, że musiała poddać się operacji usunięcia jajników i jajowodów.

Jakby w kontrapunkcie pojawia się trzecia opowieść o - trudnym i bolesnym macierzyństwie, przywołana prawdopodobnie przez siostrę rodzącej kobiety. Na rozciągniętej, transparentnej folii widać dłonie w rękawiczkach, trzymające narzędzia chirurgiczne, potem zaś projekcję drogi mlecznej i wędrujących meteorytów. Kobieta - jak naoczny świadek - opowiada o nieludzkim bólu rodzącej, o jej waginie zmieniającej się a to w archeologiczny tunel, a to w ogromne usta śpiewaczki operowej, na końcu zaś w bijące, oddychające, kurczące się i rozszerzające serce. Powraca refren: "Byłam tam". Gdy mowa jest o niemowlęciu, za folią pojawiają się zarysy nieporadnych, dziecięcych rysunków. Scena ta znakomicie ukazuje cud macierzyństwa. W zakończeniu powracają oświetlone usta aktorek, które pytają: "gdyby Twoja pochwa mogła się ubrać, to co by założyła? A gdyby mogła mówić to co by powiedziała?" . Realizację studentek z Białegostoku cechuje niezwykła dojrzałość teatralna i kompozycyjna, jak również świetne wyczucie tematu, potraktowanego z niebywałą delikatnością i liryzmem.

Podobnie subtelna okazała się impresja na podstawie Łagodnej. Niezwykle prosto, lecz i znakomicie animowana drewniana lalka - figura białej, świetlistej dziewczyny oraz straszy mężczyzna, który próbował zmusić ją do miłości. Mężczyzna wyobrażony jest za pomocą obszernej marynarki, z wystającą i niespiesznie poruszaną przez animatorki głową. Choć aktorki są widoczne na scenie przez cały czas , ludzki wyraz obecny na twarzach lalek i w ich ruchach, pozwala o nich zapomnieć. Opowieść toczy się niespiesznie, w słabo oświetlonej przestrzeni, w której umieszczone zostały drzwi oraz stół. Tylko tyle, a kumulacja ludzkich przeżyć - wśród nich cierpienia i tęsknoty za niemożliwym uczuciem - jest ogromna Szkoda, że jury nie potrafiło docenić prostoty będącej zaletą tej propozycji teatralnej.

Główną nagrodą teatralną nagrodzony został także student z Białegostoku - Henryk Hryniewiecki za monodram Cud-nie. Leżąc na brzuchu - na poziomym podeście - tyłem do widowni, animował dwie zabawne kukiełki. Na środku podestu, na wysokości własnych pośladków przypiął olbrzymie, różowe pośladki z miękkiego materiału. Pupa stała się bowiem osią wydarzeń. Dwóch przekomarzających się bezdomnych, mieszkających nad rzeką znajduje, martwe ciało. Nie widzą jego twarzy i nie mają siły ani odwagi, by obrócić zwłoki. Wielka, przesłaniająca horyzont pupa staje się pretekstem do wykrzyczenia własnych oczekiwań, wzajemnych pretensji i żalu. O nieudane życie, o zmarnowane szanse. Padają bolesne oskarżenia i słowa tnące jak ostrza: gdybyś umarł, nikt by na to nie zwrócił uwagi. A przecież okazuje się, że dwaj bohaterowie są do siebie tak przywiązani, że żyć bez siebie nie mogą. Choć żaden z nich nie chce się do tego przyznać. Trudne rozpoznania - takie jak zazwyczaj u Norena, uznawanego za godnego następcę Strindberga - znakomitego znawcy ludzkiej natury, zostają jednak złagodzone przez jego ironiczny uśmiech, a także dzięki aktorowi obdarzającemu swoje postacie humorem, sympatią i rysem prawdziwego człowieczeństwa. Niekiedy balansuje na granicy możliwości, w zawrotnym tempie zmieniając głosy i postacie, które imituje. Znakomity teatr. Aż trudno uwierzyć, że jest dziełem jednego człowieka, co więcej - jeszcze studenta. Gratulacje.

Poza konkursem zaprezentowano spektakle znane już i wielokrotnie doceniane Ferdydurke lubelskiego "Provisorium" z Dziewictwo Aliny Czyżewskiej, oba inspirowane Gombrowiczem. Do dziecięcej publiczności skierowany zdawał się Frankenstein, przywieziony przez znany w Tczewie praski Teatr Czarnych Świateł. Ubrani na czarno, niewidoczni, bo występujący wśród czarnych zasłon aktorzy i intrygujące operowanie światłem, zapewnili złudzenie trójwymiarowości oraz samodzielnego ruchu dziwnych przedmiotów i postaci.

Ciekawe okazały się pokazy specjalne, przygotowane w ramach wspomnianego już projektu transgranicznego "Po-most kultur". Podczas Fabryki papieru spotkały się ze sobą grupy osób pracujących z Grzegorzem Szymą i Markiem Musiołem z zespołu RH+( warsztat projektowania scenariusza trójwymiarowego obrazu), Jackiem Krawczykiem z sopockiego Teatru Okazjonalnego (warsztat taneczno-ruchowy) oraz Karoliną Bielczyk (warsztat origami i tworzenia strojów przy wykorzystaniu tej techniki). Punktem wyjścia stały się zaś misternie wykonane kostiumy z papieru, autorstwa Aleksandry Kamieńskiej. Zaledwie 40.minutowa etiuda nie jest w stanie oddać wielu godzin pracy entuzjastycznie nastawionych młodych ludzi, lecz przynosi wiele zaskakujących obrazów i skojarzeń. To jedyne zdarzenie potwierdzające założoną interdyscyplinarność tczewskiego festiwalu, w tym roku zdominowanego przez przedsięwzięcia stricte teatralne. Przestrzeń fabryczna została podzielona na kilka mansjonów ożywianych toczącą się w nich akcją. Podczas kolejnych scen odsłania się tajemniczy świat dźwięku, ruchu i obrazu, wciąż się wzajem przenikających. Za ekranem widać cień dziewczyny wykonującej powolne, wahadłowe ruchy, w innym mansjonie pojawia się kobieca postać desperacko próbująca się przedrzeć przez zastępujące jej drogę męskie postacie. Bardzo wyrazisty obraz tworzą mężczyźni umieszczeni przy taśmie "produkcyjnej" i przekazujący sobie zautomatyzowanymi ruchami papierowe rzeźby origami, także ich taniec robotów oraz synchroniczny - najpierw w zwolnionym tempie, później coraz szybszy - układ taneczny młodych kobiet. I wreszcie - ostatnia stacja, w której zasłonka z pionowych papierowych pasów, jest niszczona przez kobiecą postać. W zakończeniu postać ta zastyga tak przytulona do drugiej kobiety, że zdają się stanowić jedno ciało. Najbardziej intrygujące jest w tej etiudzie sięgnięcie po motto, odsłaniane powoli przy każdej ze scen - od ostatniego słowa aż do pierwszego: " Kruchość materii otwiera szczeliny istnienia". Nie tylko ze względu na tę sentencję "Fabryka papieru" budzi skojarzenia z twórczością Leszka Mądzika. Widać jednak także różnicę - twórca Sceny Plastycznej posługuje się zawsze wyłącznie papierem i naturalnymi tworzywami, a także grą oświetlenia i perspektywy, by stworzyć niepokojące, nasycone egzystencjalną trwogą spektakle, zaś autorzy "Fabryki" wsparli swoje pomysły nowoczesnymi multimediami - ekranami, na których pojawiały się wizualizacje, przetworzonym dźwiękiem - i ruchem wywodzącym się z tańca współczesnego. Udało im się jednak wykreować podobną atmosferę. Dzięki zestawieniu delikatnych, papierowych strojów, niekiedy atakującej, innym razem wyciszonej muzyki, a także ulotnych obrazów wspomaganych projekcjami, ukazali esencję ludzkiego życia. Jego siłę i sztuczność, ale też prawdę i tkwiącą w każdym człowieku wolę przetrwania. Kluczem do istnienia jest nasza kruchość, jak w piosence melancholijnie zamyślonego Stinga Fragile.

Zdarzenia otwarto wernisażem instalacji Jerzego Kaliny Powolne ciemnienie malowideł, wyrosłej z inspiracji twórczością Jerzego Grzegorzewskiego ( więcej na ten temat w wywiadzie Matyldy Małeckiej), zamknięto zaś pokazem warsztatowym Przejście graniczne tego samego artysty. Kilkudziesięciu młodych ludzi biorących udział w projekcie zajęło miejsce przy długim stole, tuż nad Wisłą, i biesiadowało, śpiewając tradycyjne pieśni. Byliśmy świadkami obrzędu weselnego - przejścia z dotychczasowego życia i wkroczenia w nowe. W finale "państwo młodzi" wyruszyli łodzią w podróż poślubną. Fabryka i Przejście dopełniały się wzjaemnie, szkoda, że niewielu profesjonalnych obserwatorów Zdarzeń dostrzegło Fabrykę..

Zdarzenia wyrosły z idei oddania głosu młodym ludziom, stworzenia miejsca na pokazanie własnych pomysłów i działań, niekiedy bardziej twórczych niż dokonania uznanych artystów. Warto o tej genezie pamiętać, by pokazy mistrzowskie i spektakle z zagranicy, często wcale nie tak ciekawe jak propozycje polskich autorów ( np. nużące spektakle z Hiszpanii), nie przesłoniły nadrzędnego celu tczewskiego festiwalu - interdyscyplinarnego spotkania młodych ludzi, mających odwagę i chęć mówienia we własnym imieniu, bez podpierania się autorytetami. Festiwal ma szansę na "wychowanie" własnych sław i gwiazd. Oby chciał z niej skorzystać.

Na zdjęciu: etiuda warsztatowa "Fabryka papieru"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji