Granice manipulacji
TEN SPEKTAKL nie ma - bo mieć nie może - takiej siły działania jak "Przesłuchanie", ale i tym razem Ryszard Bugajski wykazuje nieomylny słuch na sprawy niejednoznaczne, co najmniej kłopotliwe. Sięgając po tekst Piotra Kokocińskiego, wraca nie tylko do czasów narodzin "Solidarności" i ówczesnych działań służby bezpieczeństwa, ale stawia pytania o siłę ludzkiego sterowania i granicę, w której człowiek nie poddaje się mu.
Pokazano dzieje przyzwoitego działacza związkowego, który wplątany w sieć intryg, niepostrzeżenie dla siebie staje się współpracownikiem bezpieki i w pewnym momencie - osaczony - nie potrafi wyrwać się z zaklętego kręgu. W czasach lustracji i łatwo ferowanych wyroków spektakl Bugąjskiego skłania do refleksji.
Siłą spektaklu, inkrustowanego zdjęciami dokumentalnymi, jest aktorstwo. Trójka głównych wykonawców buduje wiarygodne portrety: pracownika służb (Artur Żmijewski),
związkowca (Sławomir Orzechowski) i jego żony, córki działacza partyjnego (Agnieszka Pilaszewska). Żmijewski sportretował bezwzględnego ubeka, który rozmaitymi środkami zmierza do celu, ale pod maską potwora ukrywa się człowiek niepewny odgrywanej roli - potrafi zasugerować paroma gestami, spojrzeniami swoje wewnętrzne rozdwojenie. Orzechowski gra zagubionego poczciwca, który znalazł się w potrzasku i daremnie próbuje wymknąć się swoim prześladowcom. Pilaszewska gra załganą do szpiku kości kobietę, zrzucającą całą odpowiedzialność na swojego nieporadnego męża. W tym trójkącie wrze, napięcie rośnie aż do eksplozji. Jak w średniowiecznym moralitecie: na koniec za wszystko przychodzi zapłacić.