Artykuły

Tajfunu "Kazimiera" nie było

"Sejm kobiet" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.

Po premierze "Sejmu kobiet" Arystofanesa w Starym Teatrze w Krakowie należałoby stworzyć nowy recenzencki termin - "porażka-rubaszka", czyli anarchistyczno-teatralna porażka z rozmachem

"Porażka-rubaszka" sama z siebie się śmieje, uwypukla swoje błędy, brudy, niekonsekwencje. Określenie to powinno tyczyć się tych spektakli, które od razu udają nieudane przedstawienie. Rozkładają ręce i mówią - nie wyszło, ale i tak popatrzcie. I to jest właśnie przypadek najnowszej premiery Starego Teatru. Jak przełożyć na współczesny teatr i wrażliwość formę tak pokrętną i obrazoburczą, jak antyczna komedia grecka? Wystawiając Arystofanesa, Grabowski przyjął jedyną możliwą zasadę "podmiany". Wulgaryzmy i ateńskie obsceny muszą brzmieć po naszemu, aluzje polityczne z przełomu V i IV wieku p.n.e. trzeba przełożyć na polską rzeczywistość. Reżyser zachował rozwichrzoną strukturę oryginału, nie racjonalizował, nie uciekał od rubasznego seksu. Kazał niektóre partie zaśpiewać, bo przecież komedia grecka miała także charakter muzyczny. Zostawił nawet parabazy, czyli rodzaj autorskiego komentarza do zdarzeń i przesłania sztuki. W tym celu uruchomił nad sceną ekran plazmowy i uzupełnił wypowiedzi bohaterów o cytaty z traktatu Otto Weiningera "Płeć i charakter", będącego niczym innym niż bełkotem wariata i mizogina.

Reżyser zmienił spektakl w teatralne jammowanie, gdzie niekoniecznie musi być jakiś finał, jedno przesłanie, raz na zawsze ustalona konwencja. Polityczna satyra przeobraża się u Grabowskiego w swingowy musical. Sceny skręcają w stronę skeczy, występów i popisów płciowych przebieranek.

Oglądamy wariant historii alternatywnej: co by było, gdyby Partia Kobiet Manueli Gretkowskiej przejęła władzę, wykorzystując wypaczenia naszej demokracji. Czas mężczyzn polityków się skończył. W końcu nie ma tak głupiej ustawy, której by nie uchwalili. Lub przynajmniej nie poddali pod rozwagę Wysokiej Izby. To założenie oferuje jakieś 46 minut zabawnej komedii z aktualnymi aluzjami, potem akcja zacina się i do żadnej puenty nie prowadzi. Nic to, że grają cztery apetyczne saksofonistki, a Marta Stebnicka i Joanna Kulig szamocą się w wokalno-cielesnej walce o wdzięki młodziana (Mateusz Janicki). Grabowski zostaje ze swoim pomysłem w pół drogi. Trochę śmieszy, trochę świntuszy, inwestuje w teatralny anarchizm, ale nie łamie żadnych tabu w skali choćby zbliżonej do siły rażenia Arystofanesa. Może ateńskiemu świntuchowi było łatwiej, bo gadał do podochoconej i wyłącznie męskiej widowni? Grabowskiemu proponuję to samo. "Sejm kobiet" zagrany na zjeździe Młodzieży Wszechpolskiej albo na wiecu partii, której lider "pieśni zaśpiewać nie umie, a krajem chce rządzić", miałby siłę tajfunu "Kazimiera".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji