Artykuły

Alfabet dla zaawansowanych: Śliwiński, Łukaszek, Tokarczykowa

W „Alfabecie dla zaawansowanych" spróbuję uchronić od zapomnienia postacie, z którymi związało mnie życie osobiste albo zetknąłem się z nimi w czasie działalności publicznej. Albo wreszcie byli to po prostu moi przyjaciele lub wrogowie. Tych ostatnich obiecuję potraktować łagodnie, licząc na wzajemność w odwecie

W „Alfabecie dla zaawansowanych" spróbuję uchronić od zapomnienia postacie, z którymi związało mnie życie osobiste albo zetknąłem się z nimi w czasie działalności publicznej. Albo wreszcie byli to po prostu moi przyjaciele lub wrogowie. Tych ostatnich obiecuję potraktować łagodnie, licząc na wzajemność w odwecie - pisze Sławomir Pietras w „Tygodniku Angora”.


Zdzisław Śliwiński
Interesowałem się tą postacią od wczesnej młodości. Wiele dobrego opowiadano mi o jego dyrektorowaniu w Filharmonii Poznańskiej w latach 50. Przeszedł drogę zawodową trochę podobną do późniejszej mojej, ale miał za sobą bujną przeszłość wojskową {podchorążówka w Grudziądzu, Wołyńska Brygada Kawalerii, więzień oflagu w Woldenbergu), a ja tylko szkolenie wojskowe studentów na UAM w stopniu plutonowego - podchorążego.


Przez całe życie organizował polską scenę muzyczną; w Ministerstwie Kultury, Polskim Wydawnictwie Muzycznym, na Konkursach Wieniawskiego i Chopina oraz podczas Warszawskiej Jesieni. Dyrektorował Filharmoniami w Poznaniu i Warszawie oraz dwukrotnie warszawskim Teatrem Wielkim (1965 - 1966 i 1970 - 1979).


Był elegancki, powściągliwy i dyplomatyczny.    Kiedyś   przyjechał   do Poznania, aby zobaczyć zaprzyjaźnioną Antoninę Kawecką w „Tristanie i Izoldzie”. Tak długo się prosiłem, aż primadonna zaprosiła mnie do domu na kolację z jego udziałem. Byłem nim zafascynowany i pamiętam wszystko, o czym mówił w czasie tego wieczoru. Podczas mojej warszawskiej dyrekcji  spotykałem  go - już  emeryta - w kawiarniach wokół Teatru Wielkiego, zawsze otoczonego swymi dawnymi, wdzięcznymi współpracownikami. Uważam jednak, że za mało adorowałem wtedy tego wybitnego kreatora losów operowej Warszawy. Żałuję!
(20 października 2023)

Henryk Łukaszek
Wspaniały bas poznański z czasów Górzyńskiego i Satanowskiego, często po spektaklach czekający na pociąg do Lipska, Drezna lub Berlina, gdzie występował gościnnie jako Borys, Sarastro, Król Filip, Griemin i bohater licznych spektakli wagnerowskich. Przesiadywaliśmy ze Zdzisławem Dworzeckim w nocnych lokalach, towarzysząc naszemu ulubieńcowi, który barwnie opowiadał i ochoczo stawiał kolejki czystej wyborowej.

Po latach, już we Wrocławiu, z sukcesem zaangażowałem do współpracy tego świetnego solistę, który po spektaklach, oczekując tym razem na pociąg do Poznania, przesiadywał w moim towarzystwie w sławnym Klubie Dziennikarza na Świdnickiej, rozprawiając, co słychać w Poznaniu, i tym razem ja ochoczo stawiałem... No właśnie!
Pewnego wieczoru obok naszego stolika rozgościła się grupa Niemców, którzy coraz częściej przyjeżdżali do... „od wieków polskiego Wrocławia". Jeden z nich udał się do toalety obok, przed którą urzędowała za biurkiem zaprzyjaźniona z nami bardzo rzetelna babcia klozetowa. Okazało się, że Niemiec nie posiadał polskiej gotówki. Po załatwieniu fizjologicznej czynności wyszperał więc 5 marek zachodnioniemieckich i wręczył je osłupiałej staruszce. W tych czasach można było za to w Pewexie kupić co najmniej pół litra i obfitą zagrychę. Babcia - nie znając niemieckiego - wymamrotała zachwycona: dziękuję, dziękuję, dziękuję...

Widząc, że Niemiec nie rozumie, wstała zza biurka, wyciągnęła rękę w znanym pozdrowieniu i na całą salę krzyknęła: „Heil Hitler!".

Łukaszek, zataczając się ze śmiechu, wpadł pod stół, a ja przerażony uciekłem do domu.
(22 października 2023)

Helena Tokarczykowa
Tak nazywała się nasza praczka w czasach, kiedy nie było jeszcze pralek automatycznych. Ponieważ była wybitnym fachowcem, prała tylko w wybranych domach, każdorazowo wyróżniając panie Nowicką, Aksamitową i moją Mamę. Kiedy zbliżał się termin prania, Mama zdobywała w zaprzyjaźnionej rzeźni kotlety schabowe, gotowała zupę pomidorową, dawała miarkę wódki, żeby tylko Tokarczykowa była zadowolona i nie obmawiała nas u Nowickiej czy Aksamitowej, tak jak rozprawiała o nich, stojąc przy naszej balii. Udając chorego, nie chodziłem wtedy do szkoły, przesiadując na stołeczku przy praniu i słuchając barwnych plotek z całego Będzina.

Tokarczykowa piastowała wysokie stanowisko w bractwie różańcowym przy parafii Świętej Trójcy. Na procesjach nosiła w czworoboku gipsową figurkę Matki Boskiej, miała częsty dostęp do księdza kanonika Zawadzkiego (niestety, donosiła na konkurencję), a podczas pielgrzymek do Częstochowy całą drogę intonowała śpiewanie nabożnych pieśni.

Jej zawodowy krach nastąpił z chwilą, gdy weszły w życie pralki automatyczne. Skończyło się stanie przy balii, a z licznych kontrahentek pozostały tylko Nowicka, Aksamitową i Pietrasowa. Aż do śmierci zapraszały Tokarczykowa kolejno na niedzielne obiady, traktując ją jak zasłużoną emerytkę. U nas w domu, jedząc przy wspólnym stole, nadal opowiadała nowinki z całego miasta, a po obiedzie uparcie brała się do zmywania, chcąc choć w ten sposób się odwdzięczyć.
(22 października 2023)


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji