Artykuły

Teatr o telewizji (fragment)

W stanie wojennym pisaliśmy z kolegami na murach hasło "Telewizja kłamie!" (to znaczy oni pisali, a ja się przypatrywałem, bo na mały sabotaż byłem niestety za mały). Co należałoby dzisiaj - w dobie reality shows i spektakli komisji śledczej - napisać nie tylko o "najlepszej telewizji publicznej w Europie", ale także i o innych nadawcach? Podpowiedzi udziela teatr.

Jan Klata przekroczył niedawno trzy­dziestkę, goli głowę jak Kazik Staszewski, nosi mundurowe kurtki i wojskowe buty. Premiera we wrocławskim Teatrze Polskim to właściwie jego debiut. Jako reżysera i dra­maturga.

Taras w Rzymie

Swego czasu Klata znalazł gdzieś notkę prasową o pewnej telewizji, która w ocze­kiwaniu na śmierć papieża wykupiła taras z widokiem na Kaplicę Sykstyńską, żeby mieć jak najlepsze tło do gorącego newsa, który poda jako pierwsza na świecie. I to był punkt wyjścia do napisania "Uśmiechu grejpruta" (błąd w tytule zamierzony!). Pierwsza sce­na dramatu: para telewizyjnych wyjadaczy, gladiatorzy wiadomości z ostatniej chwili, instaluje się w pokoiku w Rzymie. Na ścia­nie za ich plecami pojawia się slajd ze słyn­nym detalem fresku z Sykstyny: ręka Boga dotyka ręki Adama.

Bohaterowie nie mają imion, Klata ozna­cza ich symbolami @ (małpa) i $ (dolar). Wiedzą, że ich czekanie może potrwać dłu­go, dlatego skracają sobie czas wertowaniem stenogramów z papieskiego spotkania z chłopską rodziną nad Wigrami, $ jawnie szydzi z trzęsącej się dłoni Papieża, z biedy, prostoty i nieuczoności ludzi, o których otarł się wielki świat. Tę rolę gra u Klaty młody wrocławski aktor Marek Ryter, wręcz pre­destynowany do roli Złych - drażniący, agresywny, fałszywy. Jego $ nie ma ani jed­nej cechy, za którą można by go lubić, dzię­ki której można by go usprawiedliwić. Od razu czujemy do niego antypatię, denerwu­je nas jego głos, jego grymasy.

Na cynizm rzeczywistości reżyser odpo­wiada bezlitosnym szyderstwem. Ukazuje łajdaków, którzy kpią z tego, co czyste i prawdziwe, pozornie oddaje im głos, racje i argumenty. A potem spokojnie patrzy, jak dokonują autokompromitacji. Ojciec Świę­ty to tylko pretekst, punkt odniesienia. Kla­ta nie chce wywoływać skandalu, ale ocalić podstawowe wartości, przypomnieć o ich istnieniu. "Oburzacie się, że ja od Ojca Świę­tego zaczynam - wydaje się mówić reżyser - to popatrzcie, na co wy się zgadzacie, na jakie kłamstwa, świństwa i manipulacje". Klata sugeruje, że w świętoszkowatym obu­rzeniu przegapiamy często rzeczy stokroć groźniejsze niż teatralna prowokacja. Na przykład fascynację cnotami Polski dresiar­skiej, światem "megawypasu na maksa", albo pustką medialnych wydarzeń. Twier­dzi, że jesteśmy już tak zdeprawowani, że przyzwalamy na naruszanie każdej intym­ności.

Równoległe z wątkiem rzymskim poja­wia się w "Uśmiechu" wątek awangardo­wego artysty i jego ojca, kreatora zapa­chów. Syn - nazwany kryptonimem & - performer, konceptualista (wsławił się zro­bieniem kupy na Weneckim Biennale) fin­guje własną śmierć (Klata antycypuje chwyt niejakiej Zuzanny Janin, która nie tak dawno wydrukowała swój nekrolog i zaaranżowała własny pogrzeb - nabrało się na to pół Warszawy), żeby wyciągnąć pie­niądze od sponsora i zainteresować sobą media. Niewtajemniczony w kulisy perfor­mance'u Ojciec popełnia samobójstwo, zo­stawiając synowi wstrząsający list-testa­ment uczciwego człowieka. Ale & nic z jego przesłania nie zrozumie. Przed tele­wizyjnymi kamerami, informując o swo­im zmartwychwstaniu zaśpiewa tylko głu­pawą piosenkę. Współczesna prowokacja nie potrzebuje nawet sztukowanej do niej ideologii.

"Uśmiech grejpruta" to dziwna sztuka: są w niej sceny z kulawymi dialogami, poten­cjał dramatyczny niektórych postaci nie zostaje przez autora w pełni wykorzystany, ale trudno pozbyć się wrażenia niemal fi­zycznego obcowania z gniewem i przera­żeniem, jakie targają Klatą. Zgoda, reżyse­ra i dramaturga ponosi polemiczny tempe­rament, jakby chciał od razu załatwić wszystkie sprawy, policzyć się z tym, co go w dzisiejszej Polsce złości, drażni, oburza. Dlatego wkłada do jednego utworu kilka pobocznych tematów - historię o pustce współczesnej sztuki, o chwytach komercyj­nych służących jej wypromowaniu, kpi z de­gradacji naszego języka.

Na koniec spektaklu trzyma jednak Klata asa w rękawie: na scenę wychodzi para na­turszczyków, wiejskich śpiewaków, i into­nuje religijną pieśń. Na prapremierowej widowni pojawiły się w tym momencie idio­tyczne śmiechy. Mimo deprymującego re­chotu wiejscy śpiewacy ocalili w sobie cu­downą, prymitywną świętość, której na­uczyliśmy się na co dzień nie zauważać. Ten ryzykowny chwyt łapał widza w pułapkę: wstyd ci za nich? Współczujesz im w tej sytuacji? Zazdrościsz odwagi? Klata nie drwi ze świę­tości, ale zastanawia się, co się z nami porobiło. Grozi publicz­ności palcem, jakby czuł, że to on ma rację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji