Artykuły

Arystofanes nie do śmiechu

"Sejm kobiet" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Ani mężczyźni, ani kobiety nie nadają się do kierowania państwem. Każda próba aktywności w tej dziedzinie skazana jest na zwyrodnienie, stopniowe pogrążanie się w absurdzie i grotesce. Mikołaj Grabowski pesymistycznie odczytał komedię Arystofanesa.

Męski sposób sprawowania władzy wyczerpał się: na zgromadzenia obywatele stawiają się wyłącznie dla korzyści materialnych, prawo zmienia się z dnia na dzień, a uchwały przypominają "dzieło pijanych czy kopniętych w móżdżek". Kobiety więc postanawiają przejąć władzę - poprzez demokratyczne głosowanie. Przebrane za mężczyzn zasiadają na zgromadzeniu, jedna z nich składa wniosek, który zostaje przyjęty, jako że przebrane kobiety stanowią większość. Damska władza opiera się na wspólnocie majątku i równym dostępie do dóbr, co w praktyce wygląda tak, że trzeba oddać majątek, aby móc zjeść wydawane w mieście posiłki, a starzy i brzydcy obojga płci mają na mocy ustawy prawo do młodych i pięknych kochanków (i kochanek). Ten groteskowy komunizm jest równie opresyjny i nieprzyjazny jak męskie rządy. A obywatele, choć narzekają, przyjmują te rządy z rezygnacją. Mężczyźni bez szczególnych oporów godzą się na chodzenie w damskich ciuchach, młodzieniec ulega trzem Staruchom, bo tak każe ustawa.

Tę ponurą wizję ateńskiej demokracji Grabowski przeniósł w czasy współczesne. Niewiele tu co prawda prób bezpośrednich aluzji do współczesnej Polski: ateńscy celebrities zastąpieni są rodzimymi - pada nazwisko Wojewódzkiego zamiast Epikura; wśród zarzutów wobec polityków znalazł się i swojski: "Pieśni nie zaśpiewa, a chce rządzić państwem". Ale Grabowski nie miał chyba zamiaru stworzenia politycznego kabaretu. Raczej chciał pogodzić różne tonacje - od serio do komicznej. I to niezbyt się powiodło, bo spektakl jest bardzo nierówny.

Świetny jest początek - w całkowitej ciemności słyszymy głosy namawiających się kobiet. Potem błyskają latarki, a gdy wreszcie pojawia się światło, widzimy pięć kobiet w męskich garniturach. To, jak Dorota Pomykała, Katarzyna Gniewkowska, Aldona Grochal, Magda Jarosz i Beata Malczewska prezentują swoje wyobrażenie o byciu mężczyzną, jest i dowcipne, i ironiczne. Tak jak cała ta scena. Znakomity jest Mieczysław Grąbka - i to nie tylko dlatego, że przebrany jest w damskie ciuchy; zresztą cały tercet zrezygnowanych, wysiadujących na kanapie facetów (obok Grąbki - Leszek Piskorz i Aleksander Fabisiak) jest udany. Groteskowa, smutna i komiczna jest na pół śpiewana (tak jest zresztą w oryginale) scena, w której Starucha (Marta Stebnicka) uwodzi Młodzieńca (Mateusz Janicki), choć ten ma młodą i wdzięczną kochankę (Joanna Kulig).

Ale użyte jako komentarz fragmenty "Płci i charakteru" Ottona Weiningera, sławnej mizogynicznej rozprawy z początku XX w., w której autor uznaje kobiety za stworzenia niesamodzielne, zależne od mężczyzn, powodujące się jedynie instynktem, nie zawsze pasują do tego, co widzimy na scenie. Przestają być komentarzem, stają się przewidywalnym, zbyt długim i za często wykorzystywanym przerywnikiem, powodują zmianę rytmu - i spektakl wytraca energię. A że nie jest długi (półtorej godziny), taki jałowy bieg w środku przedstawienia sprawia, że spada zainteresowanie, i nie jest go w stanie podnieść nawet Weiningerowska teza o politykach jako prostytutkach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji