...a damski po prawej
O stylu Emil Cioran powiada, iż jest to jakość uwarunkowana fizjologicznie. Grubo rzecz ujmując: jak na porcelanie działasz - tak działa pióro twoje, dłuto twoje, pędzel twój, ucho twe, kamera twa oraz w ogóle myśl twoja. Weźmy na przykład teatr. W jakim stylu wysiadujesz to, co przecież tylko twoje, intymne, nie do podrobienia i nieuchronne - w takim generalnie stanie wychodzi z przedstawienia twego przechodzień, który przybył, bilet nabył i swoje odsiedział.
Byłem w Teatrze Łaźnia. Poszedłem do Łaźni, gdyż w gazecie, która wie wszystko, przeczytałem, że wyreżyserowane przez Bartosza Szydłowskiego "Pokolenie porno" Pawła Jurka jest dziełem, które mówi o Polsce wszystko i odważnie. Nie będę krył - zwieracze puściły. I nie byty to moje zwieracze.
Byłem, widziałem, wyszedłem, a teraz nie tylko z bliska, ale i z daleka patrząc - jestem w niezręcznej sytuacji. Całkiem jak Witkacy, który w jednym z listów pisze do żony, że oto rankiem leży w wannie i wyjść nie może, gdyż womitował, w związku z czym na tafli dryfują oto wszelkie ingrediencje nocnej radości. Niestety, sięgam po pióro - a pióro ucieka. Pragnę czystej kartki - a kartka nos zatyka, choć przecież kartki nie mają nosów. Ale jednak piszę. Zapisuję: gdybym wiedział, to wcale nie nabyłbym pampersów, gdyż pampersów na mózg, smak, węch, ucho i oko - jeszcze nie produkują. Notuję: jakąż nędzą jest teatr napisany i wyreżyserowany przez młodzieńców, którzy wszystko wiedzą, którzy nie mają żadnych lęków, niejasności i pytań - w żadnej sprawie życia naszego.
Jakieś pseudoaktorki, które proszą o niepodawanie swoich nazwisk, jacyś pseudoaktorzy, co o to samo błagają, przez półtorej godziny bredzą nie swoim językiem. Nie, jednak fatalnie to powiedziałem. Otóż, oni bredzą nie swoim - brakiem języka, brakiem stylu, brakiem smaku, brakiem węchu i brakiem słuchu. Bredzą zapisaną przez Jurka - nieuleczalną nicością Jurka. Owszem, nie ich zwieracze puściły, ale to nie zmienia faktu, że na mnie leci. Oblepiają mnie więc tegoż Jurka i cierpiącego na "bieżączkę" Szydłowskiego rewelacje o imprezkach erotycznych, o miłościach francuskich na zapleczach sraczy mej ojczyzny, o papierowych bólach dokumentnie zdebilałych dzierlatek, o naleśnikowo płaskich mózgach dresiarzy, o "trawce" ćmionej non stop oraz o biednej gorzale, bezkarnie marnowanej w tępych gardłach nieodpowiedzialnych gówniarzy.
Tak, Roman Pawłowski dopiero co swą dramaturgiczną antologią "Pokolenie porno" zadekretował świeżą polską modę teatralną, a Szydłowski już jest na czasie. Uderz w pustkę - a nicość się wyjęczy! "Bieżączka" jest wstydliwą chorobą dobrego smaku. Jej objawy to ganianie z wywieszonym jęzorem za nowinkami, zaś roznoszona jest ona drogą... wyborczą.
Na kafelkach Łaźni ktoś namalował portret zebry widzianej z tyłu. Przez półtorej godziny siedzę więc i patrzę na pasiasty zad. Ale to nie wszystko. Oto nad pasiatym miejscem strategicznym zebry - przez moment film przedstawiający twarz Krystiana Lupy i myśl jego. A myśl ta brzmi: rozszarpajcie swój lęk! Że jak? Rozszarpajcie? Skąd ta gramatyka olśniewająca? Przecież po ludzku winno być albo rozszarpujcie, albo rozszarpcie.
Ja Lupa przepraszać, ale ja tak myśleć, bo mnie tak uczyć, jak ja być w pierwsza klasa. I ja mówić, że ja to pisać nie dla jajec z Lupa, tylko ja mieć pewność, że tu być pies nasz ambit theater kaput. Nie, że Lupa kaput nasz ambit theater, tylko że kaput gramatic wszelaka - kaput nasz ambit theater.
Da! Nieistotne, jak mówisz - istotne byś szczerze bóle swe wyraził! Pal licho deklinacje serca i koniugacje wzruszeń. Wyj - a będziesz wysłuchany! No i wyją. Oni wyć w teatr gramatyka wszystkiego kaput - a ja siedzieć i słuchać tych wyć. Że co? Że to gorzka parodia być czegoś? Ja gratulować dobra humor! Żeby zrobić parodia, pastisza, nawias czegoś, najsampierw trza to coś w jednym palca mieć, panie Jurek i panie Szydłowski! Tak, w jednym palca, a nie w zwieracz, co kaput. Tu nie parodia. Tu ja patrzeć na aktorka w kabaret pończocha i na szpilka, i ja modlić do Matka Boska, coby się ta bidula nie zabić na zakręt. Tu nie pastisz stara, dobra brutalista Sarah Kane. Tu aktor z koński ogon na głowa nie wiedzieć, jak się nazywać. Tu nie gorzkość, nie portret współczesna Polska, nie demaskacja, nie bezkompromis sceniczny. Tu bredzić Jurek, co mu się mylić pióro z patyk, kartka z woda i sens z nicość. Tu nie teatr, nie metafora. Tu biedna aktor tralala rap co chwila do mikrofon wyć tak, że ja chcieć zdjąć miecza samuraj, co wisieć kole pasiasta zad zebra, i ja łeb swój ciąć chcieć. I tyla, pan Szydłowski, tyla...
Dość. W tym wypadku - mówię o całym naszym ambitnie nowoczesnym, przeżartym "bieżączką" teatrze, któremu zwieracze wszelakiej gramatyki i stylu robią psikusy - nad leżącym nie można się znęcać, gdyż leży on pod ziemią. Bierz, synu, węgiel - mawiała moja matka, gdym na porcelanie siedząc skowytał nad bólem swym - węgiel bierz, bo węgiel ocala. Niestety, matka już nie żyje. Kto im dziś pomoże? Tragedia, bo nie dość, że woda się leje, światło wysiadło i papier się skończył, to na dokładkę - teatrzyk płatny w szatni.