Artykuły

„Napój miłosny” po polsku

Nie potrafimy fetować artystów opery — na to zasługujących — tak żywiołowo, jak czynili to niegdyś nasi dziadkowie, a nawet ojcowie, jak czynią to ponoć do dziś. Ze smutkiem obserwowałem wątłe wybuchy entuzjazmu niewielkiej części wrocławskiej publiczności po kolejnych, brawurowych popisach znakomicie dysponowanej Jolanty Żmurko podczas premierowego przedstawienia polskiej wersji językowej Napoju miłosnego. Fenomenalne walory głosowe, a jeszcze bardziej może właśnie owo bezinteresowne jakby, niezmożone pragnienie wyczynu, dążenie do osiągnięcia Igranie własnych możliwości — budzą niekłamany i coraz większy podziw dla tej śpiewaczki.

Spektakl, w którym już podczas premiery wersji włoskiej postać wykonawczyni czołowej partii okazała się tak wielką atrakcją, ma oto swą kolejną „gwiazdę”. Bez konkursowych laurów, bez tytułów, Jolanta Żmurko błyszczy tu przecież — jeśli nie równą Izabeli Labudzie urodą głosu, to z całą pewnością imponującą jego skalą (bodaj do „f” w oktawie czterokreślnej), brawurą, osiąganą tu cudowną wręcz lekkością w najwyższym rejestrze i w sumie nie mniejszą perfekcją techniczną. Ma zresztą także godnego, ba, znakomitego partnera w osobie Kazimierza Myrlaka (Nemorino). Jego szlachetni w grzmieniu i nienaganny emisyjnie śpiew stanowi jeszcze jedną ozdobę przedstawienia. Właściwie nie dziwi fakt, iż jako jedyny pozostał przy języku włoskim — języku belcanta. W gruncie rzeczy poza Antonim Buguckim, który dzięki wyrazistej dykcji, z właściwa sobie swadą i swobodą sceniczną w partii Dulcamary rzeczywiście czyni użytek ze słowo, tekst pozostaje bez większego znaczenia. I tak tylko w części dociera do słuchacza. Nie ma wpływu na muzyczną wartość kreacji Jolanty Żmurko, a wcale nie pomaga Markowi Szudle, którego Belcore — poprawny wokalnie — i tak pozostaje mało przekonujący aktorsko. Owszem, na czytelności zyskała np. scena uroczo zwierzającej się z tajemnicy Gianetty (Maria Łukasik) przed tuzinem przyjaciółek. Wątpliwym ubarwieniem polskiej wersji wydaje się natomiast… kresowy akcent użyty w wystarczająco dowcipnie zaaranżowanej barkaroli w II akcie.

Godny odnotowania i podkreślenia jest premierowy debiut Stanisława Rybarczyka, który poprowadził spektakl pewną ręką z widoczną swobodą, z dobrym wyczuciem temp — aczkolwiek i jemu nie udało się jeszcze do końca zapanować nad niektórymi, brawurowymi scenami zbiorowymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji