Artykuły

Tartuffe aluzyjny

"Tartuffe albo Szalbierz" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Grzegorz Cuper w miesięczniku Teraz.

Molier napisał "Tartuffe'a", bo nie mógł się pogodzić z ogromnym wpływem religii na życie XVII-wiecznej Francji. Jednak to nie religia była celem jego ataku, ale jej wykorzystanie do całkiem innych, niemających z nią nic wspólnego, celów.

W ten sposób zdemaskował całą obłudę, fałsz, głupotę i przemoc części współczesnych sobie elit. Fabułę przedstawił w sposób komediowy i satyryczny, wychodząc z założenia, że najlepiej jest walczyć ze złem śmiechem.

W czasie spektaklu "Tartuffe'a czyli Szalbierza", w nowym tłumaczeniu Jerzego Radziwiłowicza w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach uśmiech ledwie błąka się po twarzy widza, i to rzadko. Słusznie, bo tytułowa postać w kieleckim przedstawieniu, to człowiek w garniturze, jeden z wielu oglądanych w telewizyjnych programach publicystycznych, jeden z tych, z którymi często mamy do czynienia w codziennym życiu. Głosi wzniosłe hasła, udaje przyjaciela, przekonuje o swoich, jedynie słusznych racjach. Tak naprawdę manipuluje nami. Chdzi mu tylko o własne korzyści - władzę i pieniądze. Podobne sytuacje przestały już dawno bawić, bo jak długo można śmiać się z ustawicznie trwającej parady szalbierstwa. Zaczyna dominować wszechogarniający marazm i obojętność. Ludzi w garniturach jest zresztą w spektaklu więcej. To obsługa techniczna. Panowie po wykonaniu swej pracy na chwilę stają w bezruchu i groźnie, wręcz władczo patrzą na publiczność. Porozsuwali sceniczne schody-podesty, symbolicznie oznaczające pęknięcie i rozpad tego, co wydawało się trwałe i w miarę solidne. Z miną nie znoszącą sprzeciwu sugerują nam, że teraz dopiero jest dobrze. Tartuffe'ów jest więc w spektaklu wielu, jak zresztą w życiu.

Scenografia widowiska wyraźnie podkreśla tę myśl. Ukrzyżowany Chrystus, widoczny tylko w połowie, znajduje się w głębi sceny i jest zasłonięty czarnym, zniszczonym kirem. Wydaje się zapomniany przez wszystkich, a jeżeli przywoływany - to w zgoła odmiennych niż prawdziwa modlitwa i skupienie religijne celach. Natomiast zabudowujące przestrzeń gry przesuwane schody, prawie puste - poza dwoma krzesłami stołem wniesionym do jednej sceny - wyraźnie mówią, że przedstawiona historia może się odbyć zawsze i wszędzie. Świadczą również o tym kostiumy aktorów. Bez wyraźnego umiejscowienia w konkretnej epoce, w miarę rozwoju akcji zmieniają się w bardzo prostą, współczesną odzież. Manipulacja i kłamstwo przy zdobywaniu władzy dotyczą wszystkich i są stare jak świat, zdaje się mówić reżyser...

Przy takiej interpretacji tekstu Moliera, grający tytułową rolę Mirosław Bieliński skromnie, ale wyraziście zaistniał w spektaklu. Odróżnia go od pozostałych postaci nie tylko sam kostium - garnitur, niepozorna sylwetka, udawana skromność i spokój, ale też wygląd nuworysza. Jednego z wielu wspinających się po szczeblach społecznej drabiny. Gdy wszyscy wokół, ubrani początkowo w dość ekstrawaganckie, rzucające się w oczy kostiumy, przekrzykują się, często kłócą i nadmierną ekspresją chcą udowodnić własne racje, on spokojnie robi swoje. Zawsze potrafi się obronić, a bezczelnością i bezwzględnością zdumiewać otoczenie.

W kieleckiej inscenizacji reżyser potraktował szczególnie postać Kleanta (Marcin Brykczyński), przeciwieństwo tytułowego bohatera. U Moliera Kleant w rozmowie z Orgonem (udana interpretacja roli Pawła Sanakiewicza) przedstawia argumenty samego autora na temat obłudy religijnej i uczciwego, prawego postępowania. W Kielcach ta część dialogu to właściwie monolog Kleanta. Orgon schodzi ze sceny i staje wśród publiczności, a Kleant, sam na proscenium, zwrócony twarzą bardziej do widzów niż swojego interlokutora, wygłasza tekst, m.in.: "Żyją przy dworze, a pustelnie sławią, Ci, którzy z wiarą godzą niegodziwość (...) Tych szarlatanów mamy dziś bez miary". Słowa Kleanta brzmią jak nawoływanie do opamiętania się nie tylko Orgona. Przedstawienie w tym momencie nabiera jeszcze bardziej aktualnego charakteru. Staje się komentarzem naszego czasu. Rozwija tę myśl także samo zakończenie spektaklu. Oficer gwardii królewskiej (Dawid Żłobiński), który z rozkazu władzy przynosi sprawiedliwy werdykt, to dzisiejszy inteligent w okularach. Wygłasza tekst bez żadnej wiary, prawie ironicznie, a na koniec kwituje go śmiechem: "Mamy Monarchę! On tępi krętaczy; On czyta w sercach, gdy wzrokiem nas mierzy (...) Zło zapomina, za dobro zapłaci". Widać wyraźnie, jak zmarginalizowana została rola dzisiejszej inteligencji, sceptycznej, pozbawionej wiary w istotne wartości.

Tak ustawiony spektakl staje się przedstawieniem stricte współczesnym. Nie najważniejszy jest w nim fanatyzm i ślepota religijna. Najważniejsza jest polityka z całym swoim wyrachowaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji