Artykuły

Mistrz w ćwiartkach

To miało być prawdziwe wydarzenie – pierwsza po prawie 140 latach pełna sceniczna realizacja Semiramidy w Warszawie, trzecią zaś w dziejach polskiego teatru. Na dodatek przygotowana w wersji oryginalnej, jedynie ze skrótami poczynionymi po prapremierze przez samego kompozytora, a nie pocięta jak zazwyczaj przez dyrygentów lub kapryśnych śpiewaków. Ale Rossini, który za życia niejednym żartem wykpił się przyjaciołom i publiczności, nie dał się ujarzmić. I sam ucierpiał na tym najbardziej.

Nie udało się przekonać widzów, że nie jest on tylko mistrzem oper komicznych, a taki pogląd u nas wciąż dominuje. Potrafił tworzyć wielkie dzieła dramatyczne o skomplikowanej fakturze, pełne namiętności i emocji. Taka właśnie jest Semiramida, choć po tym przedstawieniu trudno w to uwierzyć.

Kto uważnie wczyta się w partyturę, ten uchwyci muzyczną poezję, a nie tylko proste melodyjki i banalne „umpa, umpa”, które dyrygent dostrzegł nawet w najbardziej znanych fragmentach Semiramidy. Tadeusz Karolak raz przy tym zwalniał, raz pędził na oślep, aż chór nie był w stanie wyśpiewać swych kwestii, a co najgorsze – poćwiartował mistrza Rossiniego na cząstki nie składające się w spójną całość. Semiramida należy, co prawda, do oper z tzw. numerami, w każdej z jej scen mamy popisowe partie dla solistów czy chóru. W żadnym razie nie wolno ich jednak traktować oddzielnie, trzeba dostrzec między nimi dramaturgiczną więź muzyczną. Bo inaczej Semiramida staje się zestawem pustych popisów wokalnych.

Gdyby słuchanie śpiewaków dawało przyjemność, brak interpretacyjnej koncepcji u dyrygenta nie byłby tak dostrzegalny. Co z tego jednak, że Józef Frakstein (Oroe) czy Krzysztof Machowski (Idreno) śpiewają ładnie, skoro nie rozumieją, że muzyka Rossiniego to nie tylko nuty, lecz kryjąca się w nich treść – nie zawsze ujęta w słowa, emocjonalnie czasami trudno uchwytna, ale niezbędna do przekazania. Sztuki interpretacji mogliby się choćby nauczyć od Agnieszki Kurowskiej (Semiramida), która wie, że ciągłe repetycje melodii Rossini stosował po to, by solista poprzez wokalne wariacje różnicował napięcie emocjonalne. Ona ponadto rozumie, o czym śpiewa, a banalne nawet czasem słowa pomagają jej budować postać. Niestety, Semiramida to arcydzieło belcanta, a Agnieszka Kurowska ma wyraźne kłopoty z oddechem, z prowadzeniem i wykończeniem frazy, a przede wszystkim z ładną barwą swego głosu.

Reżyserię spektaklu, składającego się z ciągu statycznych, niekiedy wręcz humorystycznych obrazków, lepiej pominąć milczeniem. Tak naprawdę z grona scenicznych realizatorów honorarium należy się wyłącznie scenografowi za bajkowo kolorowe kostiumy.

Premierowa Semiramida niesie więc tylko jeden jasny promyk. To Anna Radziejewska o ładnym głosie, dobrej technice wokalnej, która wie, jak tchnąć życie w postać dzielnego Arsace, a przede wszystkim wierzy w siłę i piękno muzyki Rossiniego. I na dodatek potrafi tak sprawić, że jej wiara udziela się widzom. Takich sprzymierzeńców kompozytor potrzebuje. Inni mogą mu jedynie wyrządzić niedźwiedzią przysługę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji