Artykuły

Zbłąkana Japonka

Podczas niedzielnej premiery najnowszej inscenizacji opery La Traviata Giuseppe Verdiego w Operze Bałtyckiej było tłoczno, choć do kompletu publiczności nieco brakowało. Cl, którzy przybyli, obejrzeli spektakl dobrze przygotowany, tak pod względem muzycznym, jak i reżyserskim.

Powstała na kanwie Damy Kameliowej Aleksandra Dumasa syna opowieść autorstwa Francesco Marii Piavego nie zdumiewa wielością wątków. Historia pełnej zwrotów i załamań miłości paryskiej kurtyzany Violetty Valery i arystokraty Alfreda Germonta posłużyła Verdiemu za podatny na sceniczne i muzyczne obróbki surowiec, z którego kompozytor sprawnie zbudował kolejne indywidualne dzieło. To opera zwarta (choć zawierająca kilka momentów, w których nie wystrzegł się Verdi pewnego „rozmydlenia” dźwiękowej narracji), pochłaniająca widza i słuchacza, stanowiąca idealną syntezę wszystkich wykorzystywanych przez twórcę środków.

Najnowsza gdańska inscenizacja przykuwa uwagę zgrabną, efektowną, ale stonowaną scenografią autorstwa Ulricha Hustebecka, którą świetnie zagospodarowuje australijska reżyserka Gwenda Berndt. Oglądamy przedstawienie przemyślane, niezbyt rozbudowaną akcję śledzimy z niesłabnącym zainteresowaniem, identyfikujemy się z charakterystycznie nakreślonymi postaciami dramatu.

Gwiazdą premierowego przedstawienia była niewątpliwie japońska śpiewaczka, która wcieliła się w postać tytułowej Zbłąkanej. Yuka Matsuoka, choć nie operuje głosem szczególnie pełnym i donośnym, potrafi skupić uwagę na swoich kreacjach, a to dzięki nieprzeciętnym walorom muzycznym. Violetta Yuki Matsuoki potrafiła wzruszyć. Sopran śpiewaczki pełen był uczuć, stanów emocjonalnych, które artystka potrafiła przedstawić niczym własne — stworzyła postać prawdziwą i naturalną.

Odtwórcą roli Alfreda Germonta był młody gdański tenor Paweł Skałuba. To śpiewak bardzo utalentowany, który zdążył już zaistnieć w świadomości wybrzeżowych melomanów. W Traviacie nie czuł się jednak chyba najlepiej. Zwłaszcza w kontraście z odtwórczynią głównej partii, jego kreacja nieco bladła. Brakowało przede wszystkim wokalnej swobody, widać było skrępowanie wywołane bądź to sceniczną tremą (choć nie przypuszczam), bądź problemami czysto technicznymi, a partia Alfreda nie należy do najprostszych.

Spośród pozostałych wykonawców na słowa szczególnego wyróżnienia zasłużył z pewnością Florian Skulski — sceniczny Giorgio Germont, ojciec Alfreda. Udało mu się stworzyć postać przekonującą, silnie wpisującą się w ramy dramatu.

Nie zawiodła orkiestra. Pod wrażliwą ręką Klausa Eisenmanna zespół brzmiał spójnie. Nie był to sztampowy akompaniament, a bardzo dobrze zaplanowana muzyczna całość, która przydała wielu punktów całemu przedsięwzięciu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji