Kiedyś to się szalało
- Nie będę też ukrywał, że moja popularność cieszy mnie bardzo, tym bardziej że w swoim życiu zawodowym poznałem smak kilkuletniej pustki, braku propozycji - mówi SYLWESTR MACIEJEWSKI, aktor Teatru Powszechnego w Warszawie.
Lubi Pan swoje imię?
- Lubię, to imię dobre jak każde.
Ale rzadkie...
- To prawda, ale przyznam, że nigdy się nad moim imieniem nie zastanawiałem i nawet nie pytałem rodziców, dlaczego takie mi dali.
Czy to, że Pana imię jest także synonimen nocy i zabawy sylwestrowej, miało jakiś wpływ na sposób obchodzenia przez Pana imienin? Czy na przykład obchodzi je Pan podwójnie?
- Bawiłem i bawię się zawsze tak samo jak inni, tyle tylko że zbieram podwójne życzenia, noworoczne i imieninowe. W każdym razie podwójnych prezentów nie otrzymywałem i nie otrzymuję.
Lubi Pan sylwestrowy przełom, odejście starego roku czy też, jak niektórych, ogarnia Pana melancholia przemijania?
- Gdy miałem trochę mniej lat i byłem przystojnym, szczupłym brunetem, to z z przyjemnością chodziłem na sylwestrowe imprezy, nawet na całonocne szalone bale. Jednak z biegiem lat ta ochota przechodzi, a człowiek staje się bardziej wygodny. Myśli o tym, żeby za bardzo nie oddalić się od domu, by w razie czego, gdyby się osłabło, to żeby można było szybko wrócić i pójść spać. A poza tym rzeczywiście pojawia się trochę melancholii, tęsknoty za tym, co było i więcej myślenia o tym, co mnie jeszcze w życiu spotka, zwłaszcza że niedawno przekroczyłem pięćdziesiątkę.
Ale kiedyś to się szalało?
- Ba, jeszcze jak, a w tym celu potrafiłem wyjechać nawet za Warszawę czy
w góry.
Która z nocy sylwestrowych najbardziej utkwiła Panu w pamięci?
- To był sylwester u progu pamiętnej zimy stulecia 1978/1979. Spędziłem go
w gronie rodziny i przyjaciół w rodzinnej wsi mojej mamy Grabce Wręckie, położonej około 60 km od Warszawy, w starym drewnianym domu ogrzewanym piecem, tzw kozą. Bawiliśmy się do rana, potem trochę się przespaliśmy, a rano wyciągnęliśmy konia ze stajni, zaprzęgliśmy go do sań i pojechaliśmy w okoliczne lasy, gdzie zrobiliśmy sobie ognisko z pieczeniem kiełbasy i degustowaniem alkoholu. To był jeden z najpiękniejszych sylwestrów w moim życiu.
Jest Pan bardzo wziętym aktorem, min. gra Pan w licznych serialach telewizyjnych. Nie czuje się pan przepracowany?
- Nie. Lubię jak jestem zajęty, bo mam wtedy poczucie, że to, co robię, robię dobrze, a przy tym kocham swój zawód. Jeśli nawet odczuwam zmęczenie, to jest to dobre zmęczenie. Nie będę też ukrywał, że moja popularność cieszy mnie bardzo, tym bardziej że w swoim życiu zawodowym poznałem smak kilkuletniej pustki, braku propozycji. To był czas bardzo niemiły dla mnie jako dla aktora.
Czy w jutrzejszego sylwestra będzie Pan myślał o swoich planach zawodowych na 2007 rok? Co będzie wśród nich najważniejsze?
- Przede wszystkim dalsza część przygód w serialu "Ranczo", do którego zdjęcia rozpoczną się wiosną. Cieszę się więc, że mam perspektywę ciekawej pracy. Ale zanim o tym pomyślę, będę w sylwestra pracował występując w moim macierzystym warszawskim Teatrze Powszechnym w komediii Fredry "Gwałtu, co się dzieje!".
Dziękuję za rozmowę.
***
SYLWESTER MACIEJEWSKI
- ur. 10 lipca 1955 w Żyrardowie. Obecnie aktor Teatru Powszchnego w Warszawie. Ma na swoim koncie liczne role teatralne (m.in. Jasiek w "Weselu", Oberżysta w "Baryłeczce", Joca w "Przedstawieniu Hamleta we wsi Głucha Dolna"). Wystąpił m.in. w filmach "Przypadek" i "Dekalog 5" Krzysztofa Kieślowskiego, "Konopielka" Witolda Leszczyńskiego, "Rozmowy kontrolowane" Sylwestra Chęcińskiego, "Kilerów 2-ch" i "Pieniądze to nie wszystko" Juliusza Machulskiego. Masową popularność przyniosły mu zwłaszcza role w serialach telewizyjnych "Panny i wdowy", "Boża podszewka 2", "Klan", "Plebania", "Posterunek 13", "Wiedźmin", "Na Wspólnej", "Kasia i Tomek", "Policjanci", "Kryminalni".