Artykuły

Polowanie na ptaka

Może nie powinienem o tym pisać? Po pierwsze: nie zachwyca mnie pisarstwo Maurycego Maeterlincka. Po drugie: żeby uściślić poprzednie stwierdzenie, muszę dodać, iż wyrażony tu mój najbardziej prywatny osąd dotyczy nie tyle całej twórczości belgijskiego poety, eseisty, filozofa i dramatopisarza (1882–1949), ile głównie większości jego dzieł dramatycznych. A szczególnie Niebieskiego ptaka (1909).

Tę sztukę (dla dzieci?) przyszło mi oglądać dwukrotnie na scenie Teatru im. J. Słowackiego. Raz, przed 46 laty — w przekładzie J. Kasprowicza — kiedy mnie dość rozbawiła, co wiążę zarówno z dobrem aktorstwem (a przynajmniej tak podówczas mi się wydawało), jak i z blisko pół wieku młodszą świadomością człowieka, którego poglądów na teatr i dramaturgię nie zdążył jeszcze skrzywić profesjonalny punkt widzenia wieloletniego opisywacza zdarzeń scenicznych. Toteż z perspektywy najnowszej premiery Niebieskiego ptaka (tłum. J. Cieśliński) dawne wrażenia świeżości zdążyły się już ulotnić i pozostała — po kilkakrotnej lekturze dramatu Maeterlincka — pełna rezerwy obojętność. Zresztą, nie dlatego, że w ogóle nie lubię bajek na scenie, albowiem byłaby to nieprawda. Po prostu nie podoba mi się programowa niejako ckliwość twórcy Niebieskiego ptaka, którą prawdopodobnie on sam uważał za wzlot poetyckiej, romantycznej wyobraźni przy poszukiwaniu Szczęścia, rzekomo otaczającego nas w przyrodzie, a niedostrzeganego w życiu codziennym — co wyłożył długo i z natrętnym mentorstwem każąc swym młodziutkim bohaterom uganiać (we śnie, a jakże!) za złudną zjawą niebieskiego ptaka. Jako symbolu nieskrępowanego niczym szczęścia, w które mają uwierzyć dzieci i dorośli. Korzystając z pomocy dobrych wróżek oraz „dusz” złych kotów, drzew i Nocy, która jest straszliwą jędzą w przeciwieństwie do cukierkowatego oraz dobrotliwego Światła, odkrywającego czystość natury w sercach maluczkich.

I jeśli nawet ów bajkowy dramat miał przed 70 latami z okrawkiem swoiste wdzięki moderny i symbolizmu, to dziś jego egzystencjalne odniesienia są co najmniej staroświeckie. Zwłaszcza kiedy teatr niczego nowego doń nie wnosi, poza warstwą ilustracyjną. Maeterlinek, autor Peleasa i Melisandy, otrzymał wprawdzie (1911) Nagrodę Nobla, ale śmiem wątpić, czy gdyby był twórcą wyłącznie Niebieskiego ptaka, mógłby w ogóle — jako laureat — być brany pod uwagę dostojnego jury Królewskiej Akademii w Sztokholmie.

No, więc — wszystko jest (poza próbami obiektywizacji) kwestią gustu. Stąd i moje wątpliwości, czy „prywatne” gusta mają prawo wywierać wpływ na głoszone publicznie sądy o literaturze i sztuce. Może i nie miałyby wpływu, gdyby — o czym zdążyłem nadmienić — sceniczna interpretacja utworu odkryła w Niebieskim ptaku takie ponadczasowe znaczenia treściowo-formalne, które przy wszelkich uprzedzeniach do tekstu ze strony krytyka, umożliwiłyby obronę z urzędu teatralnej wizji. Czyli zwycięstwa spektaklu nad niechętnie i, być może, nazbyt subiektywnie traktowaną dramaturgią.

W tej sytuacji zadają sobie pytanie, jakie przyczyny skłoniły teatr, ergo: reżysera Halinę Gryglaszewską, aby wprowadzić na scenę, po 46 latach nieobecności, właśnie ten dramat Maeterlincka? Co w nim dostrzegła więcej lub tylko inaczej — prócz zadziwiającej teraz mody na bajki, bajeczki i w ogóle repertuar dziecięcy, który zaczyna zdecydowanie przeważać pośród kolejnych premier, nie tylko krakowskich? Skądinąd troska chwalebna, choć — jak to u nas w zwyczaju — stosowana z przesadą podniesioną do x-tej potęgi. A skoro już mowa na temat dbałości o dzieci i młodzież w teatrach, warto się zastanowić, czy Niebieski ptak dysponuje aż tak uniwersalnymi przesłaniami, żeby jego odbiorca anno 1982 poczuł się i usatysfakcjonowany, i wyciągnął — na pożytek wyobraźni, umysłu, wrażliwości — wnioski odpowiadające roli scenicznego dialogu w procesie wychowawczym i estetycznym na miarę naszego czasu? Oczywiście, zastrzegam się z miejsca, że pod „miarę naszego czasu” nie podkładam jedynie dydaktyki w stylu kawy na ławę oraz wszelkich uproszczeń moralizatorskich.

Bajkę dramatyczną Maeterlincka, jak każdą starą bajkę poetycką, można grać obecnie, bez narażania się na zarzut wtórności, z pewnego dystansu opatrując ją cudzysłowem. Na wesoło lub lirycznie, z przymrużeniem oka, czy balladowo. Ale w ten sposób, by nie stała się oleistą zawiesiną z morałem, albo prymitywną zabawą płaskich ludzików poprzebieranych za zwierzęta i przedmioty. Ktoś bardzo rozumny rzeki kiedyś, iż teatr dla dzieci musi być lepszy od „zwykłego” teatru, żeby był… dobry. Tymczasem teatr Niebieskiego ptaka w Teatrze im. J. Słowackiego ani nie jest dobry, ani lepszy poprzez pogłębianie wartości poznawczych swego widza — albowiem choruje na nijakość. Wbrew licznym sugestiom scenograficznym Jerzego Jeleńskiego, który wzrokowo podpowiada, że ów teatr mógłby być bodaj tylko malowniczo-groteskowy, podszyty kabaretem, a wreszcie choćby tragikomiczny. Reżyserka jednak nie nadała mu kierunku interpretacyjnego. „Poszła” na ilustracyjność jakiegoś moralitetu bez baśniowego wdzięku i czaru. Jeśli zaś tu i ówdzie przebijał ton czaru, to akurat ten z bajek Grimma. Demoniczny i antypoetycki. Osłodzony landrynką, ciężką jak kamień. Gdybym był dzieckiem, płakałbym ze strachu przed polukrowanymi zmorami — a będąc w istocie starszym panem nawet płakać ze śmiechu nie mógłbym. Chyba że płacz i śmiech gorzki uznałbym za uzasadniony nad dolą aktorów (w tym bardzo dobrych), którzy udając stwory bajkowe nie mieli przeważnie okazji pokazania swego prawdziwego kunsztu artystycznego. Gdyż o nic więcej w tym spektaklu nie chodziło, ponad bierne — mimo fikań, pląsów, krzyków i śpiewek — przedstawianie anachronizmów tekstu. Trudno bowiem mówić o konsekwentnie zarysowanym kształcie całości pod kątem ideowo artystycznym, ważnym dla odbiorcy bez różnicy epok i wieku. Nie było też słychać sporych partii poszczególnych ról, co jeszcze raz potwierdza niezrozumiały brak troski naszych teatrów o sprawy dykcji. Smutne.

A kto się w co (i w kogo) wcielał na scenie? — W Kota demonicznego — Maria Kościałkowska, w Psa-przyjaciela ludzi i wesołka — Anna Tomaszewska, w sielankowo idealną Matkę, Brzozę i smętną Świnię — Małgorzata Darecka, w prawego Ojca, zły Dąb i Wielkie (niby) Szczęście — Andrzej Kruczyński, w szlachetne, choć mdławe, ale za to powabne Światło — Halina Wiśniewska, w tanecznie żywą Wodę i zmartwiałą Sosnę — Maria Nowotarska, w kaloryczny Cukier, Wierzbę i Krowę — Kenia Jaroszyńska, w średniowieczną, niemal dobroduszną Wróżkę, Sąsiadkę, zbolałą Jarzębinę i Krowę — Halina Żaczek, we Wnuczkę, Dzikie Szczęście i niewielki (na szczęście) Katar — Krystyna Kozanecka (PWST), w małego Jasia — wyrośnięty nieco Jacek Wójcicki (PWST), w strachliwą Kasię — Małgorzata Chryc (PWST), w ponurą Noc — Halina Gryglaszewska, w opasły, lecz kwaskowy Chleb, Bluszcz i gadającego Barana — Józef Harasiewicz, w dokuczliwy Ogień, Lipę i pastelowo miłe Szczęście — Krystyna Hanzel. Jak widać, wcieleń było wiele, a Szczęścia (i uciechy teatralnej) trochę za mało, choć wszyscy uczestnicy widowiska gorliwie szukali Niebieskiego Ptaka. Niestety, daremnie. Mimo zróżnicowanych układów ruchu scenicznego pod kierunkiem Jacka Tomasika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji