Artykuły

Ramotka na karnawał

"Zemsta nietoperza" w reż. Helena Kaut-Howson w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Wizualna i muzyczna uroda tej inscenizacji nie zmienia faktu, że "Zemsta nietoperza" jest dziełem kompletnie o niczym. A więc - idealnym na karnawał.

Pierwsza scena to ilustracja pięknie granej uwertury. W rytmie walca, spośród opadającej, porannej mgły, ukazuje się kawałek luksusowego Cesarsko-Królewskiego uzdrowiska, w którym bawią się zamożni wiedeńczycy, a miejscowi - zapewne mniej zamożni, za to nie mnie próżni - chcą im dorównać w "światowym życiu". Ożywają rzeźby na fontannie... Ta liryczna deliryczność (bo to tylko sen jednego z bohaterów), jest urocza, niestety, po chwili następuje pierwszy akt przyciężkiej komedii z nieistotnymi, przeciągniętymi dialogami, qui pro quo wyrafinowanym jak oratoria Rubika, drewnianym aktorstwem... Oko cieszy starannie zaprojektowana i zbudowana dekoracja mieszczańskiego buduaru, śliczne sukienki pań. Ucho pieści pogodna muzyka Straussa.

Na szczęście w drugim akcie staromodna ramotka ustępuje miejsca widowisku z prawdziwego zdarzenia: sala balowa u księcia Gigi, zblazowanego, rosyjskiego bogacza, który - zupełnie jak współczesny widz - patrzy na całe to śmiechu warte zamieszanie z lekkim, hmm, dystansem - tonie w złocie i purpurze, olśniewają suknie i fraki, pary tańczą walca, "węgierska" piękność śpiewa czardasza, w słynnej polce "Trish-Trash" popisują się cztery, urocze baletnice, nad sceną przelatuje surrealistyczny samolocik. Doprawdy od lat nie widzieliśmy we Wrocławiu tak starannie i z takich rozmachem odtworzonego operetkowego światka. Więc to chyba całkiem naturalne, że dzieło Straussa - a w przyszłości zapewne także Lehara czy Offenbacha - trafia na scenę Opery Wrocławskiej. Podkasana muza znajdzie tu konieczny do takiej zabawy budżet, możliwości techniczne (scena obrotowa, wyciągi, zapadnie), śpiewaków, który co prawda nie są rasowymi aktorami komediowymi, za to mogą zmierzyć się z popisowymi ariami w języku oryginału (po polsku mówione były jedynie dialogi), i wreszcie orkiestrę, która nie brzmi jak zebrany naprędce uzdrowiskowy ansambl.

Ech, gdybyż "Zemsta nietoperza" kończyła się na drugim akcie... Bo uwaga: zanim nastąpi efektowny finał, trzeba jeszcze przebrnąć przez śliwowiczano-wódczane gagi w wykonaniu Mariusza Czajki. Ten typ rozrywki, który zaakceptują wyłącznie najwytrwalsi wielbiciele gatunku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji