Artykuły

Zgroza w Ludowym

"Stara kobieta wysiaduje" w reż. Henryka Baranowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.

"Stara kobieta wysiaduje" Różewicza w krakowskim Teatrze Ludowym to spektakl kompromitujący. W finale Anna Polony chowa się ze wstydu...

Anna Polony jest jedną z moich ulubionych aktorek. Może ostatnią, która potrafi zagrać chichotliwego podlotka, dojrzałą kobietę i ironizującą na temat swojego wieku rozbrykaną babcię. Jest w niej również żywioł anarchizujący, bo taka aktorka zawsze walczy o swoje, chce, żeby patrzono tylko na nią. Dobry reżyser Polony upilnuje, znajdzie dla niej i tor, i ton. Nieporadny się podda. Nie minie kwadrans, a Polony zakokietuje na śmierć partnerów, połowę widowni, nawet bogu ducha winnego autora, jakby miała do niego pretensje, że za mało fajerwerków powkładał jej w tekst. I to też będzie pyszne widowisko.

Czekając na jej prawie benefisowy spektakl w Ludowym, myślałem, że właśnie tak będzie. Polony jako Różewiczowska matka wszystkich matek, macierz historii i cywilizacji, pozostanie cały czas na pierwszym planie. Będziemy jej grymasy i gesty czyteć jak kobiecy trakat historiozoficzny. Ale jak zwykle się pomyliłem. Zobaczyłem zgrozę w oczach zdenerwowanej aktorki, która najlepiej wie, że nie gra, a ilustruje. W przedstawieniu Baranowskiego stara kobieta Polony nie jest ani damą, ani kloszardką. Pierwszy raz od bardzo wielu lat aktorka sięga po wytrychy psychologiczne, robi miny i tuszuje zakłopotanie podejrzanym uśmieszkiem znad robótki ręcznej czy szklanki herbaty. Uczestniczy w sprokurowanej przez Baranowskiego katastrofie. Nigdy nie widziałem, żeby tylu ludzi naraz aż tak bardzo się nudziło na scenie. Jakże uwiera aktorów zastyganie w niedokończonych etiudach, grepsiarstwo i banalne zadania. Tomasz Schimscheiner (Kelner) mówi jakby go zgaga piekła. W drugim akcie porzucony przez reżysera wymyśla sobie idiotyczne etiudki. Ale Schimscheiner to i tak mistrzostwo świata na tle reszty koleżeństwa. Popularni aktorzy ze "Spotkania z Balladą" wchodzą, odbębniają swoje i wychodzą.

Reżyser Baranowski sprawia wrażenie, jakby nie wiedział, o czym chce z nami rozmawiać z pomocą tekstu Różewicza. Nie umie prowadzić aktorów. Nie czuje różewiczowskiego świata, zaraża go martwą konwencją inscenizacyjną. Zgroza - myślałem, patrząc na ostatnią scenę, w której stara kobieta znika w czeluściach sceny. Bo wszyscy wiedzieli, że Anna Polony chowa się ze wstydu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji