Artykuły

Poczet aktorów krakowskich: Jan Plewa

W tym roku, po 29 latach pracy przeszedłem emeryturę. Wolałem odejść w pełni sił, niż czekać, aż będę zgorzkniałym lalkarzem - staruszkiem. Nadal gram i mam nadzieję, że będę w teatrze wciąż potrzebny - mówi JAN PLEWA, aktor teatru Groteska.

Ukończył we Wrocławiu Wydział Laikarski będący filią krakowskiej PWST. Na deskach Groteski stanął po raz pierwszy w spektaklu "Romance hiszpańskie", przygotowanym "przez kolegę jako przedstawienie dyplomowe. Freda Leniewicz, ówczesna dyrektorka teatru, od razu zaproponowała mu roczne stypendium. W tym czasie zagrał w czterech wrocławskich dyplomach występując w żywym planie i z lalkami. Animacji jawajek, kukiełek czy marionetek uczył się od mistrzów, a przede wszystkim od legendarnej Anny Proszkowskiej. Jako etatowy aktor Groteski zaczął od nagłego zastępstwa w spektaklu "Był sobie król". - W tamtych czasach teatr sporo jeździł w teren, więc mój debiut przypadł na Brzesko. Potem przyszły kolejne zastępstwa. Zdarzało się, że wieczorem dostawałem tekst, przez noc się uczyłem i następnego dnia grałem przedstawienie. Mam zdolności szybkiego przyswajania tekstu i sytuacji, no więc nazwano mnie: "nagłe zastępstwo".

Pan Jan zagrał setki spektakli, najwięcej z lalkami. Dlatego też o lalce wie wszystko. - Najważniejsze to umieć przekazać jej cechy ludzkie. Ona, żeby była wiarygodna, musi poruszać się tak, jak człowiek. Musi na siebie zwracać uwagę, jest ważniejsza od aktora, stąd też jej ruch musi być przejaskrawiony, czyli pogłębiony. To aktor musi jej nadać plastykę. I tak kukły prowadzone są na patyku ruchem odśrodkowym. Kukły zmechanizowane animuje się od dołu za pomocą drutów. Z kolei grając jawajką trzpień głowy nakłada się na dwa palce prowadząc ruchem nadgarstka postać i wykorzystując druty do animowania rąk lalki. Oczywiście znamy wiele tricków, które umożliwiają lalce siadanie, klękanie czy wstawanie. Natomiast pacynce życie nadaje się kciukiem i małym palcem. W każdym przypadku aktor poprzez rękę musi sobie wyobrazić ruch lalki naśladujący człowieka. Najbardziej skomplikowana jest marionetka, lekceważąco czasami nazywana lalką na sznurkach. Możliwości jej ożywienia są bardzo duże. Inną ciekawostką są lalki metamorfozy. Tańczy sobie np. w spektaklu duży kościotrup i w pewnej chwili rozpada się na siedem mniejszych. Potem, za pomocą jednego ruchu powraca do pierwotnej postaci. Niestety, nigdy nie zagrałem taką metamorfozą - jej tricki przekazywane są z pokolenia na pokolenie przez lalkarzy jako tajemnica rodzinna tego fachu. Z kolei najdłuższą tradycję grania marionetką mają Czesi - w Polsce jest ona mniej znana. Miałem to szczęście, i przed laty, w spektaklu "Cyrk Tarabumba" grałem Gagatka, właśnie z marionetką.

Pan Jan dorobił się w swej karierze 56 premier, nie licząc zastępstw, których, jak twierdzi, było "na kopy". Był bestyją, kotem, kogutem, gołębiem, żabą, wielbłądem, koniem, baranem i myszą - Pompeuszem. Nie tak dawno, w "Ferdynandzie Wspaniałym" zagrał w żywym planie Dyrektora hotelu i Dyrektora cyrku. - Jak pani widzi sporo się nazbierało różnych zwierzątek. Zdarzało się, że i sprzęty grałem, np. drzwi Teraz nadszedł czas dyrektorskich ról. No cóż, widać wiekiem i posturą zasłużyłem na nie. Przez te 29 lat wiele rzeczy przeżyło się w teatrze. W domu bywałem gościem, a teściowa wciąż nie mogła zrozumieć, co to za praca, że nie mogę z całą rodziną usiąść do wspólnego obiadu. Kiedy kolega w drodze do teatru złamał nogę, miałem dwie godziny na zrobienie roli. Trzysta dzieciaków przyjechało na spektakl - nie można było odwołać. Dostałem maskę, rozpisane dialogi i tekst piosenki, który ukryłem w rekwizytach. Zagrałem i zaśpiewałem. Podobno całkiem dobrze, choć nic z tego nie pamiętałem - taki byłem zestresowany. Ale trema nigdy nie działała na mnie paraliżująco. Wręcz przeciwnie, dodawała mi sił. Z wiekiem człowiek staje się coraz bardziej odpowiedzialny. Gdybym teraz miał "wskoczyć" nagle w rolę, w ciągu dwóch godzin...

Spektaklem najbliższym sercu pana Jana był "Słonecznik", zarejestrowany przez telewizję, jak wiele przedstawień, w których aktor brał udział. - Bardzo lubiliśmy grać ten spektakl. Zebrała się w nim grupa aktorów odbierających na wspólnych falach. Bawiliśmy się tym przedstawieniem, wymyślaliśmy różne sytuacje. Dla mnie był dużym wyzwaniem - przez półtorej godziny grałem koguta falsetem. Jak kiedyś złapałem chrypę - występowaliśmy wtedy w terenie - to przez dwie godziny chodziłem po okolicy i "szukałem" głosu. Znalazłem i piałem jak trzeba. Lalki do tego spektaklu robiono w Bułgarii - sporo musieliśmy się napracować, żeby je oswoić. Idealna sytuacja powstaje wtedy, gdy aktor od początku, od projektu po efekt finalny, towarzyszy powstawaniu lalki. Bo każdy aktor ma swój specyficzny ruch, inną rękę, do której lalkę trzeba dostosować. rzeba z nią rozmawiać, zaprzyjaźnić się, w przeciwnym razie staje się pałubą, jak mówimy w teatralnym żargonie. A przede wszystkim lalkę trzeba pokochać, bo przecież ona jest moim drugim ja. Ale czasami trzeba się z nią pokłócić, gdyż lubi się buntować, czasami bywa złośliwa. Różne sytuacje zdarzają się w trakcie przedstawień: w "Alicji w krainie czarów" zerwała się linka i Alicja niespodziewanie wpadła do studni. W "Trzech świnkach" Wilkowi puścił staw i urwała się noga. W ruch poszły agrafki i w kolejnej scenie Wilk był już zdrowy. A wszystkie tego rodzaju nagłe naprawy muszą odbywać się tak dyskretnie, by widz ich nie zauważył. Teatr lalkowy pełen jest oszustw i magicznych sytuacji. Rzeczy niemożliwe stają się możliwe dzięki wielu trickom. - Najłatwiej oszukać w "czarnym teatrze". Polega on na tym, że aktorzy są niewidoczni, bo ubrani na czarno i grają w czarnych okotarowa-niach. Z kolei kostiumy lalek uszyte są z materiałów świecących w ultrafiolecie. Stąd też na scenie widoczne są tylko lalki - sprawiają wrażenie, że same wykonują przedziwne ekwilibrystyki w powietrzu.

Pan Jan spotkał się w Grotesce z wieloma wybitnymi twórcami i poznał wszystkich jej dyrektorów. Z sentymentem wspomina spektakle, w których grał z wielkimi maskami. W "Smokach" maska jego bohatera miała trzy metry wysokości. - Wtedy trzeba fałszować sytuacje, gdyż wzrok aktora jest w zupełnie innym miejscu niż maski. W "Smokach" jej oczy miałem metr nad swoją głową, a moje patrzyły przez szyję maski. W takich sytuacjach trzeba poruszać się według zaznaczonych na scenie punktów - swoimi ruchami głowy, gestami, sposobem poruszania się nie można zdradzić tych rozbieżności. Takie wielkie maski projektował Kazimierz Mikulski, scenograf legenda, o własnym, rozpoznawalnym stylu. Wspaniały artysta, specyficznie pracujący. Przychodził np. do pracowni, gdzie były formy masek z gliny, ciachnął raz, drugi, odciął po kawałku i mówił: tak ma być. f powstawały piękne maski.

Kiedy pan Jan zaangażował się do Groteski, pierwsze lata artystycznego życia spędził w objeździe. Przez wiele lat teatr bardzo często gościł ze spektaklami w terenie. - Wyjeżdżało się nawet na miesiąc. Baza była np. w Tarnowie albo w Katowicach i codziennie jechało się w inne miejsce grając jeden tytuł kilka razy w ciągu dnia. To była poniewierka, życie na walizkach, a jednak wspominam te czasy z dużym sentymentem. Życie towarzyskie kwitło, czasami wychyliliśmy po kielonku, a przy tym pogadaliśmy o życiu, o sztuce. A jakie zakupy można było zrobić? Wszystko na kartki, w Krakowie sklepy puste, a w terenie trafiało się na deficytowe towary. Nieraz przywiozłem żonie szynkę, pasztetową czy papier toaletowy - rarytasy w tamtych czasach. Ale było też tak, że jak moje dzieci zachorowały, to wieczorem przyjeżdżałem do domu: recepty, apteka i wio, nocnym pociągiem powrót do teatru, bo od rana graliśmy spektakle. Ot, takie życie tułacze. A jednak zawsze kochałem mój zawód. Choć to ciężka praca - wystarczy wziąć dwa kilogramy cukru do ręki, potrzymać przez dwie godziny i już wiadomo, czym jest praca z lalką - najlepszą za nią zapłatą są reakcje widzów. Nie ma nic piękniejszego od dziecięcej widowni. Śmiech, krzyk, płacz, podpowiedzi, ostrzeżenia, żywiołowe reakcje - tego nic nie zastąpi. "Ty, głupi wilku, zostaw świnki w spokoju", "Głupie świnie, uciekajcie, bo wilk jest w krzakach " - takie reakcje słyszę niemal na każdym przedstawieniu "Trzech świnek". I te rozpromienione oczy, te rozgorączkowane buzie - warte są wszystkie pieniądze.

Pan Jan za swą wieloletnią pracę był nagradzany. W ubiegłym roku, podczas jubileuszu 60-lecia Groteski, od prezydenta RP otrzymał Złoty Krzyż Zasługi. Za złoto w rękach, którymi od tylu lat ożywia lalki. - Chyba za to, że tyle lat spędziłem w jednym teatrze i poświęciłem mu kawał życia. A złote ręce? Nikt nie jest doskonały. Co nieco potrafię zrobić, to lata wprawy i doświadczeń. Lalki nie można poznać raz na całe życie. Każdej uczę się od nowa. Bo każda jest inna i trzeba nadać jej cechy indywidualne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji