Artykuły

„Przygody dobrego wojaka Szwejka” w Teatrze Ludowym

W historii Przygód dobrego wojaka Szwejka Kaszka na scenach polskich najdonioślejszym wydarzeniem była — wyraźnie polityczna, „komunizująca”, jak to z ostrzeżeniem podkreślała prasa ówczesna — adaptacja i inscenizacja Leona Schillera w roku 1929 we Lwowie, powtórzona rok później w Łodzi, gdzie Szwejka grał Michał Znicz. W Warszawie, w tym samym roku, wystawiono Szwejka według austriackiej przeróbki Broda i Reimana. Sztukę reżyserował Karol Borowski. Szwejka grał Stefan Jaracz!

Obecnie Teatr Ludowy, zgodnie z zapowiedzią dyrektora — Jerzego Rakawieckiego, rozpoczyna sezon 63/64 premierą Przygód dobrego wojaka Szwejka w adaptacji Bohdana Czeszki i Jana Bratkowskiego, który sztukę również reżyseruje. Szwejka zobaczymy w oprawie scenograficznej Mariana Stańczaka i muzycznej — Mateusza Święcickiego. Rolę tytułową gra Roman Kłosowski. Premiera odbędzie się 10 października.

O sprawach związanych z tą premierą rozmawiam z reżyserem Janem Bratkowskim.

— Jakie wartości utworu Haszka chciał pan i Czeszko wysunąć na plan pierwszy?

— Przede wszystkim pogodziliśmy się z faktem, że każda adaptacja musi być gorsza od tej niezwykłej książki. Jednocześnie dostrzegliśmy jednak, że konieczność wyboru z materiału, jaki daje powieść, stwarza możliwość syntetycznego ukazania istoty „szwejkizmu”, tak, jak my go rozumiemy w każdym razie. Miłośników Szwejka jest wielu i każdy obcuje ze swoją wizją dobrego wojaka. Możemy i my z Czeszką mieć prawo do naszej. Będziemy mogli nasz trud uznać, choć częściowo za owocny, jeśli nasz punkt widzenia podzielą z nami inni przyjaciele Józefa Szwejka. Zmuszeni do bolesnego selekcjonowania bogatego materiału powieściowego zaczęliśmy podejmować chirurgiczne decyzje. I tak zaczął się nam wyłaniać nie obraz powieści tylko demonstracja jej intelektualnej treści. A to, co najistotniejsze, to zmagania Szwejka ze światem, w jakim żyje.

Ten sam system społeczny wydał Szwejka i Józefa K. z Procesu Kafki. Nad oboma unosi się cień monstrualnego biura Habsburgów. Tylko że Szwejk nie jest wobec niego bezradny, nie ulega jego mistyfikacji: śmieje się. Szwejk to ktoś niezwykle silny. Jako jednostka jest wprawdzie za słaby, by ten system zniszczyć, może go jednak rozkładać „od środka”. Jego bezwzględne posłuszeństwo i logika działania, doprowadzają do absurdu założenia systemu opartego na fikcji. Szwejk, przyjmuje postawę błazna, wariata, a ponieważ działanie tego wariata jest logiczne, więc to, co pozornie normalne, musi okazać się domem wariatów.

— Teraz jesteśmy jut o krok od…

— Dürrenmatta. Tak. Tylko że kiedy umarł Haszek, Dürrenmatt biegał w krótkich spodenkach.

Szwejk walczy z różnymi kręgami swojego świata, a przecież daleko mu do postawy bohatera. Ten przewrotny, antybohaterski nonkonformista prowadzi dyskusję. Posługuje się literą praw, dlatego tak trudno mu jest udowodnić działalność wywrotową. W czasie drugiej wojny światowej hitlerowcy nie usiłowaliby niczego mu udowadniać. Rozstrzelaliby go po prostu jako wariata lub jako dyskutanta. Tak twierdzi Czeszko. Ja mu wierzę.

— Jak dalece adaptacja Szwejka wierna jest oryginałowi ?

— W całej adaptacji nie uzbierałoby się dwóch stron naszego tekstu. Używaliśmy go wyłącznie jako zło konieczne przy wiązaniu scen. Akcja poszczególnych scen w zasadzie także jest wierna oryginałowi. Pointę sztuki daliśmy od siebie — ale także w oparciu o tekst Haszka.

I na zakończenie naszej rozmowy: Jak sprawdza się pana praca adaptatora i reżysera na scenie Teatru Ludowego?

— Adaptację Szwejka przygotowaliśmy właśnie dla tego teatru. Jest to scena uboga. Nie ma nowoczesnych urządzeń, zaplecza, głębi… czegóż jeszcze tam nie ma. Dzięki tym harcerskim warunkom mogę się pokusić o poszukanie wyrazu teatralnego, bliskiego moim własnym zamiłowaniom. Wiarygodność świata, jaki usiłujemy zbudować, spoczywa w rękach aktorów. Jeśli swą grą, zachowaniem, potrafią obudzić wiarę widza i jego wyobraźnię… Przyjmujemy scenę, na jakiej gramy, z całym dobrodziejstwem inwentarza, a raczej jego brakiem. Prymitywność ta — muszę przyznać — niezwykle mnie wciągnęła. Może nam się uda zbliżyć w jakimś stopniu do niezaradnych plebejskich rysunków świata z przedmieścia. Czy tak będzie — nie wiem. Nie mnie to oceniać. Ponieważ właśnie książka Haszka pomogła mi już przetrwać niejedną ciężką chwilę, pocieszam się i tym razem wyznaniem Cygana Janeczka, którego wieszali w Pilinie w roku 1878 za podwójne morderstwo: „Jak było tak było, jakoś to było, jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było”.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji