Artykuły

„Wampir” czyli manipulacja

Podobno genezą tej sztuki była autentyczna rozmowa na ubecji; doprowadzonemu na przesłuchanie Wojciechowi Tomczykowi przesłuchujący chwalił się, że to on właściwie ustawił sprawę Marchwickiego — tak jak myśliwi puszą się ustrzelonym trofeum. Nic więc dziwnego, że aresztant, dziś scenarzysta filmowy i dramatopisarz, po latach wrócił do sprawy. Efektem dramat, którego prapremiera odbyła się w 2003 roku w niewielkim Teatrze Nowym w Zabrzu. Reżyserował Marcin Sławiński, specjalista od farsowego repertuaru; nobilitowany poważniejszym zadaniem włożył wszystkie siły, by inscenizacja wypadła mądrze. Wraz ze scenografem Jerzym Kaliną i zabrskim zespołem inteligentnie „dośląszczyli” utwór w języku, w realiach i w pejzażu, podbijając jeszcze jego główny walor: prawdziwość.

Sprawa śląskiego mordercy kobiet ponoć zawsze budziła wątpliwości; wtajemniczeni wiedzieli, że została sfingowana. U Tomczyka ostatnią ofiarą mordercy jest aktorka — córka wysoko postawionego dygnitarza. Po tej zbrodni wampir pisze list pożegnalny i wiesza się. Dla odpowiedzialnych czynników partyjno-państwowych jest to jednak rozwiązanie nie do przyjęcia: potrzebne jest przykładne ujęcie i ukaranie zbrodniarza, proces i wyrok, iżby ludzie wiedzieli, że władze czuwają. Rusza więc szeroko zakrojona akcja: trzeba wytypować „sprawcę”, doprowadzić do jego przyznania się, wyreżyserować dowody i świadków, odpowiednio pokierować procesem i jego obrazem dla opinii publicznej. Dla autora Wampira i realizatorów jego teatralnej prapremiery mniej ważne zdaje się, czy naprawdę tak było, czy nie. Ważne, że tak być mogło, a mogło tak być dzięki sprawności potężnego aparatu manipulacji i propagandy. Aparatu posługującego się głównie kłamstwem, ale korzystającego też z naturalnego oportunizmu obywateli, aparatu działającego niekoniecznie przemocą, albowiem przede wszystkim wszczepionego organicznie w społeczną tkankę. Oto temat godny widowiska.

Trudno mi zracjonalizować wszystkie czynniki, które spowodowały podjęcie tego tematu. Przy czym nie jest to sztuka dokumentalna o sprawie rodziny Marchwickich. W historii, którą opowiadam, jedynie część wydarzeń jest prawdziwych, część zaś — domniemanych. Mogło być tak albo inaczej. Wampir nie jest dramatem dokumentalnym. Bardzo się jednak cieszę, że prapremiera odbyła się właśnie na Śląsku, co dla tej sztuki stanowi, wydaje mi się, okoliczność wyjątkowo korzystną.

Wojciech Tomczyk w rozmowie z Januszem R. Kowalczykiem Nokautujący sukces, „Rzeczpospolita” z 28 października 2003

Tonacja jest tu paradokumentalna (nie raczył zauważyć tego drobiazgu Maciej Dejczer, stąd kompletna bzdura wyszła mu z telewizyjnej realizacji Wampira, pełnej wykrzywiania się do kamery). Przy czym twórcy zabrskiego przedstawienia mniejszą wagę przykładają do folkloru epoki — rozmaitych bibelotów i osobliwości obyczajowych. Pozostają skupieni na istocie: na mechanizmie, który pozwala kłamać, wrabiać i gnoić bliźniego niejako naturalnie i bezrefleksyjnie. Na pogardzie i lekceważeniu żywionych przez niekontrolowaną władzę względem poddanych, które to cechy zdają się psychologicznym fundamentem ustroju.

Trafienia — cóż tu dodać? Wydaje się, że zabrski Wampir grzmotnął jedną z mocniejszych możliwych piguł w Twierdzę Peerel. Siła oddziaływania nawet świetnego spektaklu z małego i nie cieszącego się zbytnią renomą teatru okazała się jednak znikoma, a inne sceny dramatycznych i interwencyjnych walorów sztuki Tomczyka dostrzec nie chciały. Być może rozumując — nie bez racji — że ich widownie odmówią oglądania na scenie celnego i niezbyt miłego obrazu własnej, niedawnej przeszłości. Co jest dość istotną okolicznością przy odpowiadaniu na pytanie, dlaczego Twierdza trzyma się tak twardo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji