Artykuły

Poklaskać sobie

Jerzy Stuhr zrobił solidną farsę. Ale kiedy ją robił, nie pomyślał chyba, że na widowni zasiądą współcześni państwo Jourdain. To z nich śmiał się kiedyś Molier. Dziś Stuhr gra dla nich. Gościnnie. Szkoda, że nie o nich. Bo owacje na stojąco i tak by dostał. Na pewno.

Znajomy opowiedział mi taką historię. Spotkał na spacerze sąsiada biznesmena. Sąsiad szybko się wzbogacił i pobudował, jeździł BMW… Teraz jechał na rowerze. I strasznie się zmieszał, że mój znajomy, człowiek starej daty i znawca savoir-vivre’u, widzi go w takim położeniu. Zsiadł z roweru i zaczął się tłumaczyć… Współczesny pan Jourdain?

Myślałem o nim, kiedy oglądałem wyreżyserowanego przez Stuhra Mieszczanina szlachcicem. Jego Jourdain nie podobał mi się. Stuhrowi image przykleił się do twarzy – jest taki sam, czy gra Piszczyka, czy siedemnasto-wiecznego głupca i poczciwinę. Ale nawet nie o to chodzi. Jourdain Stuhra jest uszyty z nici ciut za grubych. Za ewidentnie głupiec, za widocznie błazen, za bardzo na pokaz. Śmiejemy się z niego, ale tak jak ze starego, odświeżonego kawału. Aktorstwo świetne, do wygłupu jeszcze daleko, ale… Mnie nic wzruszył, jak niegdyś Bogumił Kobiela, do refleksji pobudził – ale pobocznej.

Stuhr-reżyser ulega pokusie teatru widowiska. Nic w tym złego. Taka jest zresztą sztuka Moliera – im bliżej końca, tym więcej szaleństw. Mam tylko poczucie, iż zbyt często teatr chce się dziś podobać publiczności. I że Stuhr za bardzo o tym pamięta. Kiedy wreszcie dochodzi do finału i na scenę wkracza orszak sułtańskiego syna, by uczynić pana Jourdain mamamuszim – sztuka Moliera gdzieś się rozpływa po kątach, zbędna widowisku tańca, śpiewu, muzyki, tłumu, które się rozpoczyna…

Coś się wtedy staje. Coś niedobrego i niebezpiecznego. Aktorzy za dobrze się bawią na scenie. Dlatego, że się bawią, wychodzą im sceny zbiorowe. Efektownie. Swobodnie. Za swobodnie. Za bardzo się bawią sobą, dla siebie. Tańce i śpiewy hiszpańskie, włoskie, francuskie… Ruch. rytm, kolorowe światła, przytupywania, poklepywania… I pan Jourdain siedzi sobie z boczku, prostacko się śmieje i klaszcze. I Stuhr gra coraz mniej, coraz bardziej jest luzacki… I dwudziestu aktorów – w większości jego byłych uczniów, w większości tło dla Stuhra – naśladuje go… I co? I nic. Prawie owacja.

Mam poczucie, że ten spektakl dryfuje. Trochę to dziwne, bo kurs wydaje się jasno określony. Wyznaczają go reakcje widzów, nic zamiary twórców. Tylko się mruga do państwa Jourdain na widowni: pośmiejetny się? zabawimy się? Nawet scenografia niezmienna przez cały spektakl – jest jak pomnożona, potrojona scena jarmarczna, kuglarska.

Tak można. Ale można też inaczej. Tak, żeby mój znajomy zobaczył na scenie swojego sąsiada, a ów sąsiad – siebie. Tak, żeby teatr nie małpował komedii. Żeby był komedią – o nas. Mieszczanin szlachcicem jest po temu sztuką idealną. Także naszą. Współczesną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji