Artykuły

Niezbyt piękny widok

Dramaturgia Ödöna von Horvátha (1901-1938), przedwcześnie zmarłego austriackiego pisarza o częściowo węgierskim rodowodzie, twórcy cenionego i popularnego w swoim czasie, ale potem zapomnianego, odkryta została ponownie w Niemczech w latach 70. Sprzyjał temu ówczesny czas — mieszczańskiej stabilizacji, sytego kapitalizmu, w którym jednak coraz widoczniejsze stawały się objawy uwiądu, degeneracji.

A tak właśnie widział swą epokę Horváth, obnażający w swoich sztukach niemieckie — ale i europejskie w ogóle — drobnomieszczaństwo, żyjące wśród pozorów, na zgliszczach dawnych wartości, w dniach niepokojów wywołanych gospodarczym kryzysem, a przez to stanowiące żyzną glebę dla rodzącego się właśnie faszyzmu.

Renesans Horvátha w Polsce — w pierwszej dekadzie tego wieku — wydaje się mieć podobne źródła, jak ów niemiecki z lat 70. Pogłębione jednak dodatkowo przez podobieństwa z epoką autora. Oto bowiem znów żyjemy w czasach kryzysu, kapitalistycznych apetytów i dylematów, w społecznym chaosie, pośród lęków i obsesji, które wyłażą z nas tym bardziej, im bardziej staramy się je ukryć pod maską czy to wierności tradycji, czy to idei postępu.

Spośród kilkunastu napisanych przez Horvátha sztuk najczęściej grano u nas Opowieści Lasku Wiedeńskiego z 1931 roku; będące panoramicznym obraz em społeczeństwa zagubionego w nowych warunkach, chorego, brutalnie walczącego o swoje i okrutnego wobec jednostki. Po dramaty austriackiego autora sięgali więc chętnie uwrażliwieni na tę tematykę reżyserzy, m.in. Agnieszka Glińska, Jan Klata, Jacek Orłowski; również Grażyna Kania, która wystawiła w warszawskim Teatrze Dramatycznym Wiarę, nadzieję, miłość (2005).

Po sezonie, którego prapremierę wyreżyserowała we Współczesnym, to sztuka utrzymana w dość typowej dla austriackiego dramaturga konwencji tragifarsy, w której pospolitość bohaterów wpisana w banalną scenerię nabiera z czasem znamion szyderczego moralitetu.

Oto w prowincjonalnym hotelu „Pod Pięknym Widokiem”, w którym nieustannie brak gości — jego zniechęcony i w dużej mierze przypadkowy właściciel, niedoszły amant filmowy Stresser (Michał Landowski) zrzuca to niepowodzenie na pogodowego pecha: zimą nie ma śniegu, latem deszcz — los styka ze sobą gromadkę nieudaczników, życiowych rozbitków. Przekonanych jednak wciąż o swojej wyjątkowości i wielkich możliwościach. Jedyną mieszkanką hotelu jest baronowa von Stetten (Ewa Sobiech), podstarzała, samotna kobieta, kupująca sobie mężczyzn, i gardząca bratem, Emmanuelem von Stetten (Marian Dworakowski), który przybywa do niej, by żebrać o pożyczkę. Handlowiec Müller (Robert Gondek) zjawia się w hotelu z żądaniem zapłaty za kiedyś tu zamówioną skrzynkę szampana, ale chętnie wchodzi w podrzuconą mu w żartach rolę „generalnego dyrektora” firmy, którą reprezentuje. Zblazowany kelner Max (Maciej Litkowski), pielęgnujący w sobie wspomnienie o swoim poprzednim fachu artysty rzemieślnika (plakacisty) i skrywający swą mroczną tajemnicę (zbrodnia?) były plantator, dziś szofer baronowej, Karl (Arkadiusz Buszko) są dopełnieniem tej ludzkiej menażerii, która skazana jest na symbiozę, ale czeka jedynie okazji, by pożreć się nawzajem. A choćby tych najsłabszych.

Okazja pojawia się w osobie Christine (Katarzyna Bieniek), dziewczęcia, które uwiódł niegdyś Stresser, a które teraz pojawia się w hotelu — jak myślą wszyscy — po to, by żerować na tamtej swojej krzywdzie. Kiedy jednak mieszkańcy hotelu próbują uczynić z niej swoją ofiarę — rekompensując sobie wszystkie swoje głody i kompleksy — okazuje się, że to Christine trzyma w swoim ręku sznurki, którymi może nimi kierować. Los (jak sama twierdzi: Bóg) uczynił ją bowiem właścicielką sporej fortuny, a co za tym idzie wspaniałą partią do wzięcia. Jej prześladowcy usiłują więc wyjść z dotychczasowych ról i zdobyć ją tylko dla siebie. Ale jest już na to za późno.  

Ödön von Horváth kreśli wizerunki swoich bohaterów kreską niezbyt subtelną; ich plebejskie, grube natury (również u baronostwa) pasują do takiej właśnie fabularnej farsy o mało oryginalnym przebiegu. Ale też nie kryje, że nie ich psychologiczny, złożony i pełen niuansów portret jest tu dla niego celem. Interesuje go raczej portret zbiorowy, społeczna diagnoza. Choroby, której brzydota wydaje się być ironicznym kontrastem dla nazwy hotelu „Pod Pięknym Widokiem”.  Choroby czasów, która stała się chorobą ludzi. Wydobywając z nich cechy najgosze: podłość, egoizm, pogardę do innych, chciwość, bezduszność, cynizm. Nie ma niczego gorszego — zdaje się mówić Horváth — niż ludzka małość napompowana kompleksami i żądna rewanżu na świecie.

W jednej ze scen spektaklu Karl rzuca lotkami do wiszącej na ścianie w hotelowym holu mapy Europy. Przedwojennej, o ile mogłem dostrzec, co jest znakiem czasu, w których sztuka powstała, ale na jej współczesne odczytanie nie wpływa. Przeciwnie: wzmaga podobieństwa. Ciska nimi w mapę tak, jakby miotał pociski i zrzucał bomby. A równocześnie — w krótkiej wymianie zdań z innymi — wyraża też chęć wyniesienia się „stąd” — z Europy, miejsca, nad którym wisi katastrofa — jak najprędzej, byle daleko.  Strach i nienawiść bywają rodzicami tego, co w historii najgroźniejsze.

Grażyna Kania dobrze i trafnie czyta to przesłanie Horvátha, choć trudno nie odnieść wrażenia, że uniwersalizując, uwspółcześniając jego sztukę, między innymi poprzez starania, by była czytelniejsza i atrakcyjniejsza dla dzisiejszego widza, równocześnie ujednoznacznia i spłyca jej wymowę. Nie bez kozery przedstawienie odebrano po premierze głównie jako publicystykę wymierzoną w kapitalistyczny kult pieniądza. A przecież jest w Po sezonie materiał — widoczny również w spektaklu Kani — na spektakl głębszy, dotkliwszy. Również przez to, że dotyczący nie jakichś tam Onych z prowincjonalnego hoteliku, ale większości z nas. Kania najwyraźniej chce o tym powiedzieć, ale zbyt wielką wagę zdaje się przywiązywać do inscenizacyjnych gadżetów. Owszem, ich summa sprawia, że „Po sezonie” staje się przedstawieniem jeszcze bardziej ironicznym, zdystansowanym do zawartych w sztuce Horvátha morałów — bawi, a momentami prowokuje swą pomysłowością do oklasków — ala zarazem osłabia dramatyczną wymowę całości. Odseparowuje scenę od widza i pozostawia go obojętnym, z banałem konstatacji, że kapitalizm jest brzydki, bo każe kochać forsę jedynie.

Nie wiem, może spektakl zabrzmiałby ostrzej, gdyby wystawić go właśnie w na poły mieszczańskiej konwencji z minionej epoki?  W perwersyjnie tradycyjnym anturażu, z lekkimi tylko mrugnięciami, że mowa o naszym Dziś? A może — inaczej — do podjętej przez Kanię formuły wystarczyłoby dodać jakiś gwałtowniejszy, mocniejszy kontrapunkt?

Reżyserka zdawała sobie zresztą najwyraźniej sprawę, że przesłanie spektaklu, zanurzonego w dość trywialną opowiastkę, wymaga podkreślenia, podkręcenia. Tak więc w efektownym finale kręci niby korbką — i każe odgrywać go po wielokroć. W efekcie bohaterowie spod „Pięknego Widoku” ścigają bez końca Christinne po obracających się dekoracjach; świat się śmieje, świat się kręci, a my wraz z nim gonimy bez sensu — za straconą szansą, ułudą — na głupiej karuzeli.  Dobra to puenta, ale trochę za słaba, jak na rozmiar inscenizacji.

Sprawnej, bogatej, interesującej teatralnie, ale i nadmiernie rozwlekłej, skupionej przesadnie na atrakcyjnym szczególe (gdy w hotelu pojawia się Christine zachwycony Max wita ją ekstatycznym tańcem rodem z tele-klipu, parodią pełną figur i podskoków; niezbyt potrzebą i zbyt długą), a w efekcie zbyt chłodnej, jak na swój potencjał. Zgoda, scenografia Magdy Musiał — kwintesencja pseudonowoczesnego kiczu i brzydoty (świetlówki, anielskie włosy jako sceniczna kurtyna, plus nijakość i pustka hotelowych wnętrz) - nadaje temu chłodowi znaczenia. A oprawa muzyczna spektaklu — zblazowany pan z wytartą teczką, Jan z Europy (Grzegorz Młudzik), przygrywający całości „na żywo”, na elektronicznych organach, w dancingowo-dyskotekowym stylu (przeboje współczesne, i te sprzed lat wielu) - tworzy dla niego ramy, które możemy uznać za kpinę z naszych gustów, sentymentów i mód, a przez to i ze scenerii naszej rzeczywistości. Tyle że ów klimat dystansu, drwiny staje się na tyle dominujący, iż znieczula na doświadczenia bohaterów spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji