Artykuły

Wigilijne (po)rachunki

Któż by nie znał tej historii… Wigilia w miejskiej scenerii XIX wieku, cylindry i surduty, kapitalizm i nędza. A w tym wszystkim – stary kupiec dusigrosz z sercem z lodu, którego nie stopią żadne ludzkie nieszczęścia czy prośby. Do czasu…

Tak, to Opowieść wigilijna Charlesa Dickensa – klasyka wigilijnego gatunku – przetwarzana wielokrotnie przez literaturę i film; jej główny bohater – pan Scrooge – wujek Scrooge – stał się uosobieniem bezdusznego sknery naszej zapatrzonej w pieniądze epoki. Skąpca, który okazuje się być jednak człowiekiem.

W Bałtyckim Teatrze Dramatycznym z pana Scrooge zrobili panią Skurcz. Przenosząc akcję do… Koszalina.

Po co? Dla zabawy i odświeżenia pierwowzoru – na pewno. Ale i dla nadania mu rzeczywiście współczesnej wymowy. Tzw. dzisiejsze czasy to w biznesie królestwo samic alfa; co jednak ważniejsze – owe bizneswomen, by osiągnąć sukces i „nie dać się” męskiej konkurencji, muszą, a przynajmniej próbują być od biznesowych mężczyzn twardsze.

Muszą więc też okiełznać, a i zdusić swą kobiecą delikatność i skłonność do empatii. Znana to rzecz – zwłaszcza w kręgach korporacji – że nie ma bezwzględniejszych szefów niż kobiety. No, przynajmniej taka panuje na ten temat opinia, niechętnie skądinąd przyjmowana przez feministki, które widzą w niej szczególnie podstępny seksizm.

Odchodząc jednak od dywagacji światopoglądowych – mówimy tu w końcu o spektaklu dla dzieci (choć nie tylko!) – rzec trzeba, że pomysł, by głównym bohaterem tej wersji Opowieści wigilijnej – „przepisanej” na nowo przez Tomasza Ogonowskiego – uczynić kobietę, przedsiębiorczą singielkę bez serca – okazał się pomysłem trafionym i nośnym.

Sabina Sandra Skurcz (Katarzyna Ulicka-Pyda) to kapitalistka modelowa, ale o wymiarze… hmm… lokalnym (koszalińskie realia), zbijająca majątek na inwestycjach tak topowych jak… pralnia, kawiarnia i punkt ksero – przez co jest bliższa naszej codzienności niż arcyangielski Scrooge. Zabawniejsza, a i jakoś znajoma – wielu z nas spotkało podobne. Tak mocno stąpające po ziemi, że depczące innych, zwłaszcza najbliższych. Zarazem samotne, tęskniące za ciepłem, uczuciem. Czy wigilijny wieczór może być dla nich chwilą porachunków i obrachunków (ze sobą), a w efekcie odkupienia? Cóż, dla pani Skurcz – tak.

Że wypada to przekonująco, duża zasługa Katarzyny Ulickiej-Pydy, aktorki w typie tych, które w branży określano kiedyś jako charakterystyczne, obdarzonej jednak potencjałem dramatycznym.

Grana przez nią pani Skurcz to postać zabawna, ale i groźna, energiczna aż po agresję, tym twardsza, im ostrzejsza. A zarazem sympatycznie (!) rubaszna i złośliwie dowcipna oraz na chłodno inteligentna. Odrzucająca humanitaryzm, wykpiwająca zarówno pomoc społeczną, jak i prywatne współczucie dla ubogich, skrzywdzonych przez los – nie tylko w imię własnego zysku, ale i ogólnej „idei”, którą jest społeczno-ekonomiczny darwinizm: słabsi muszą ginąć.

Są tylko trybikami mechanizmu, którym obracają potężni. Nie bez kozery choreografia Arkadiusza Buszki zda się nawiązywać do ruchów androidów i robotów, ale też słynnego filmu Chaplina zatytułowanego – nomen omen – Dzisiejsze czasy. Pracownicy pani Skurcz – zaganiani przez nią do pracy bez względu na czas świąteczny – poruszają się w rytm odczłowieczonej pantomimy, to ludzie-maszyny napędzane żądzą cudzego zysku.

Ale – jak wiadomo – Opowieść wigilijna jest opowieścią o przemianie; przedstawienie przechodzi więc z klimatu fabryczno-korporacyjnego w aurę fantastycznej baśni z morałem. Na scenie pojawiają się – jak u Dickensa – duchy, w tym wywiedziony z literackiego oryginału Duch Świąt, ale i… duch autora, czyli samego Charlesa Dickensa; jego maska – mówiąc żartem, choć a propos rozważań o kapitalizmie – przypomina… Karola Marksa. Tak że podróż w czasie i przestrzeni, w wyniku której pani Skurcz – uświadamiając sobie, iż ciążą na niej spychane w podświadomość traumy dzieciństwa – staje się stopniowo osobą empatyczną, postępową i rodzinną, ma w sobie coś z wesołego horroru i filmu fantasy, ale też żartobliwej wariacji na znany popkulturowy temat.

Ogonowski żongluje konwencją i klasyką, mrugając raz po raz do odbiorcy (zwłaszcza starszego) – w czym wspomaga go dynamiką inscenizacji i pomysłami reżyserskimi Piotr Krótki (zabawny też w roli upiornego męża pani Skurcz). Na scenie mamy więc współczesność w publicystyczno-karykaturalnej odsłonie, ale też magię świąt, muzykę – śpiew i taniec (od rytmów techno, przez latino aż po klimaty Kabaretu Starszych Panów) oraz wielkogłowe, dość makabryczne lalki-ludzi (młodszym widzom zdarza się reagować na nie płaczem, ale większość – przywykła do grozy gier komputerowych – bawi się świetnie). Efekt – na oklaski. Zwłaszcza w porze świąt.

Choć to udane przedstawienie zatrzymuje się jednak jakby w pół kroku. Między okolicznościowym spektaklem na gwiazdkę i zabawą w odkurzoną klasykę a moralitetem z poważnym przesłaniem na ważne, aktualne tematy (skaleczone dzieciństwo, tożsamość, samotność w tłumie). Rozpędzone w części pierwszej niewiele ma później czasu i okazji, aby zwolnić, a i przystanąć, drążyć głębiej. Dlatego dobrze by było, gdyby cały – zgrany zresztą świetnie – zespół (łącznie z panią Skurcz), unikał na wstępie szarży, dając sobie więcej miejsca i czasu na łagodniejsze, ciekawsze psychologicznie przejście do rzeczy. Na razie bywa z tym różnie, ale też spektakl w Bałtyckim nie miał być przecież zawiłą psychodramą, a dobrą, pouczającą zabawą w dobrym, szlachetnym celu.

Nie bez przyczyny dochód z prapremiery – co ładnie zabrzmiało w ten grudniowy wieczór – przeznaczono na akcję „Kaszanka BTD”, wspierającą koszalińską filię Zachodniopomorskiego Hospicjum dla Dzieci. 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji