Artykuły

W pijanym widzie

Pusta, ciemna scena, i skulona na jej środku postać. Kobieta. Dźwigająca się nieporadnie, próbująca wstać i utrzymać równowagę. Ale znów padająca na ziemię. Dosłownie — na ziemię. A raczej w błoto, które pokrywa jej sukienkę i twarz. Nieodparte wrażenie: robak, wijący się bezradnie.

Ale uparcie wstaje, by w końcu — chwiejąc się — wygłosić monolog. To Martha (Barbara Lewandowska), jedna z kilkunastu Pijanych Wyrypajewa; sztuki, w której pijani są wszyscy. I wszyscy wygłaszają pijackie monologi, udające dialog. O świecie, który zatracił duchową wartość i nurza się w błocie doczesności. O życiu, co stało się puste, bo brak w nim życia, czyli miłości. Czy dźwiganie się Marthy z ziemi to nowe narodziny Człowieka?

Teza śmiała. Czy się broni?

Nowa sztuka rosyjskiego dramaturga, który podbija europejskie serca, a w Polsce ma pozycję czołowego twórcy swego pokolenia — czterdziestolatków — pomyślana jest rzeczywiście odważnie. Bo pijaków na scenie — we współczesnym teatrze — nie brak, ale rzadko oddaje im się całą scenę wraz z mottem: „Bóg przemawia przez pijanych”.

Choć trzeba tu pamiętać o znakomitych tekstach innego Rosjanina, Wieniedikta Jerofiejewa. Powieść Moskwa-Pietuszki zainscenizował niegdyś świetnie Teatr Kana, a dramat Noc Walpurgii miał wybitną realizację w TVP (Kazimierz Kutz).

Powiedzmy od razu, że sztuka Wyrypajewa nie sięga tego pułapu. Choć ma ambicje.

Pijani to osiem epizodów, w których dotykamy kilku historii z tzw. życia. Rzecz dzieje się pewnej nocy, zmierzającej niespiesznie do świtu, a zdarzenia, wpisane w małżeńskie i pozamałżeńskie sceny, splatają się, czy raczej próbują łączyć, tak jak i ich bohaterowie, leczący swą samotność wspólnym alkoholem.

Pijana noc wyzwala z nich chowane przez lata traumy. Mark (Arkadiusz Buszko), dyrektor filmowego festiwalu, odkrywa przed prostytutką Rosą (Karolina Sawka) sekret swej choroby — podwójnej, bo ciała (rak) i duszy (zaspokajanie głodu miłości seksem). Karl (Robert Gondek) przyznaje się — wobec żony Lindy (Magdalena Myszkiewicz) i przyjaciół — do notorycznych zdrad, jego kolega Gustaw (Grzegorz Młudzik) też obnaża swój brak miłości — nie tylko do żony Lore (Beata Zygarlicka), ale do świata w ogóle. Laura (Maria Dąbrowska) i Magda (Joanna Matuszak) stają w obliczu własnej pustki, którą usiłowały dotąd ukryć pod pozorem atrakcyjnego trójkąta z Laurenzem (Konrad Eleryk). A grupa kumpli — Rudolf (Paweł Walich), Matthias (Paweł Niczewski), Gabriel (Konrad Pawicki) - zaproszonych na wieczór kawalerski Maxa (Wojciech Sandach) — uświadamia sobie nagle, że ich dostatnie, łatwe życie to wynikłe z tchórzostwa kłamstwo.

Wszystkim tym egzystencjalnym i obyczajowym coming-outom towarzyszą mniej lub bardziej rozbudowane wypowiedzi o naturze współczesnego świata i jego upadku, z mocno akcentowanym — i z lekka heretyckim — powoływaniem się na Boga. „Czy słyszysz szept Boga w swoim sercu?” — pytają się nawzajem kompani kawalerskiej balangi. I dochodzą do wniosku, że owszem, słyszą. Bóg „przemawia” też przez Karla i Gustawa, a i inni bohaterowie Pijanych doświadczają w końcu tego objawienia.

Choć nie da się ukryć, że Wyrypajew boską rolę przydziela głównie mężczyznom. Kobiety są tu co najwyżej Mariami Magdalenami, które towarzyszą Panu lub słyszą Pański głos. Czasem zresztą nie słyszą, jak Lore (B. Zygarlicka), która w scenie miłosnego objawienia, jakiego doznał jej mąż (G. Młudzik) na słowa Marthy (B. Lewandowska), wyznającej mu miłość, reaguje „babskim” zagubieniem — domagając się po prostu powrotu do domu.

Scena ta, w której Lore — pojadając nerwowo z torebki — zdaje się impregnowana na Boga przemawiającego głosem jej męża — stanowić by mogła znak, że reżyser, Norbert Rakowski, bierze w cudzysłów mistyczne i etyczne wyznania Pijanych.

Są na to i inne przykłady, zwłaszcza w scenach, w których dochodzi do głosu komizm tej mrocznej sztuki. Jak choćby w najlepiej chyba prowadzonej sekwencji kawalerskiego wieczoru, w której pijacki bełkot jest tyleż uduchowiony, co groteskowy. Ślub, jakiego udziela Maxowi (W. Sandach) i Laurze (M. Dąbrowska) Gabriel (K. Pawicki) — leżąc na wznak, twarzą do podłogi — jest śmieszny i żałosny. Ale zarazem poruszający.

Tyle że nad całym spektaklem unosi się duch nazbyt serio. Powiem tu zresztą własną herezję — bo pewnie herezją będzie dla entuzjastów Wyrypajewa — Pijani to sztuka dość pretensjonalna. Jej prawdy o świecie bez miłości brzmią banalnie i nie wykraczają poza obiegowe tezy, dostępne wrażliwości współczesnych (młodych) mieszczan, których Wyrypajew uczynił tyleż podsądnymi, co sędziami w sprawie. Jego herezja o boskości w pijanym widzie zmienia się przez to w dogmat, i staje alibi dla pustki bohaterów. Ale i dla publiczności. Której oferuje szansę na łatwe oczyszczenie. Jeśli nie za sprawą własnego — mało skądinąd prawdopodobnego — coming-outu, to choćby z pomocą racji, którą publiczność ma obowiązek przyznać Pijanym.

Oczywiście, Wyrypajew — i autorzy spektaklu — zdają się mieć świadomość tego uwikłania między fałszem i prawdą. Jest też w Pijanych wątek myśli i czynu, co jej przeczy, motyw sztuczności sztuki, która dorabia do żałosnego życia elegancką reżyserię.

Nie bez kozery główna postać — co pokaże finał — Mark (A. Buszko), szef filmowego festiwalu, reprezentuje świat sztuki. A film — artystyczny, dokładniej: irański, obiekt zachwytu cmokierów, powraca tu w skarykaturowanych cytatach.

To wszystko mogłoby być sygnałem, że mamy do czynienia z autoironią — szyderstwem, którego twórcy nie szczędzą i sobie — więc zgoda, da się tę myśl wydłubać spod pokładów metafizycznego bełkotu, którym przemawiają do nas — w imieniu Boga — bohaterowie. Problem w tym, że mamy też do czynienia ze swoistym paradoksem. Bo to precyzyjnie wyreżyserowane, dobrze zagrane, sugestywne przedstawienie ma klimat, który nadaje tekstowi Wyrypajewa znamion Prawdy zgoła biblijnej. Która — jak to się mawia — może nas wyzwolić. Tyle że... nie może, bo jest co najwyżej półprawdą.

Szamotanie się bohaterów w swoich rolach — i słowach — często wulgarnych, naśladujących język codzienności — ma być, zapewne, wyrazem ich emocjonalnej bezradności. Naszej bezradności. Rzecz w tym, że bezradność języka, tak w końcu plugawego, że nie znaczy już nic, przenosi się na inscenizację. A wulgaryzmy — owszem, brzmiące może i neutralnie w uszach młodego widza — jedynie męczą.

Tak, wiem, bohaterowie Pijanych są tragiczni. Nawet, gdy śmieszni. A im śmieszniejsi i żałośniejsi, tym tragiczni bardziej. Zaletą spektaklu jest zresztą wstrzemięźliwość, z jaką reżyser i aktorzy ukazują różne stany alkoholowego upojenia i różną reakcję na alkohol. Nikt tu — na szczęście — nie zgrywa się na pijaka, a niektóre z ról prowadzone są pod prąd — „na trzeźwo”. Znana to skądinąd forma upojenia — przejawiająca się zimnym, twardym stanem hipertrzeźwości.

Ale konsekwencja, z jaką ogrywa się ów stan — w połączeniu z manierą mówienia nie do siebie wzajem (wiadomo, jesteśmy samotnymi wyspami), a do widowni — sprawia, że ze sceny — w sekwencjach, gdy ta maniera dominuje — wieje sztucznością. W zestawieniu z inną manierą, rozwleczonej - cóż z tego, że celowo — pijackiej frazy, każącej słowa i zdania powtarzać po wielokroć, czyni to spektakl nużącym.

Szkoda, bo choć Pijani nie wydają się być materiałem na miarę „nowego Czechowa” — jak mówi się czasem o Wyrypajewie (w tym przypadku bliżej mu do Dostojewskiego, tyle że w wersji znanej jako „dostojewszczyzna”) — to mówią o rzeczach ważnych. A tak na marginesie: bohaterowie Wyrypajewa mają angielsko i skandynawsko brzmiące imiona, ale akcja sztuki — choć usytuowana „gdzieś na Zachodzie” —  jawi się raczej jako rosyjska z ducha. Co wcale nie jest zarzutem, przeciwnie! Może więc lepiej by było, gdyby dramat był po prostu rosyjski w realiach, jego uniwersalność zyskałaby zresztą na tym.

Uniwersalna jest już zresztą — udana - scenografia, osadzająca akcję w ascetycznej, zimnej przestrzeni (tylna projekcja na murze), dającej jednak widowisku odpowiedni dlań wymiar, nie tylko w dosłownym rozumieniu tego słowa.

Prapremiera we Współczesnym będzie na pewno dostrzeżona i szeroko komentowana, lecz pozostawia widza w dyskomforcie. Odrzucić jej wyzwania — niełatwo, jesteśmy nimi trochę szantażowani, a przyjąć je jak objawienie — jeszcze trudniej. Bo zbyt naiwne, jak na rangę tematu.

Mimo to — a może i dlatego — mam z Pijanymi kłopot. Nie przekonał mnie ten spektakl. Ale wiem, że intryguje widzów; oglądają go w skupieniu. To znak, że o ile jego diagnoza może się wydać dyskusyjna, to podany przezeń temat — jest dla wielu z nas — zwłaszcza tych młodszych — istotny. I we mnie zresztą zostawił ślad. Swoją aurę i kilka scen, które naprawdę dotykają. Że wspomnę tylko poruszający, piękny finał. Będący rozmową — wreszcie rozmową — między Rosą (K. Sawka) i Markiem (A. Buszko). W bliskości, która się między nimi tworzy — naznaczonej przemocą, ale rzeczywistej — jest katharsis, o które chyba właśnie chodziło twórcom spektaklu... A o czym ze sobą — w tej scenie — mówią Rosa i Mark? Tego nie zdradzę. Wybierzmy się do teatru. Zobaczmy, posłuchajmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji