Artykuły

„Pieszo” na jubileusz Teatru Ludowego

Nowohucki teatr ludowym swoje 30-lecie wystawił Pieszo Sławomira Mrożka. Premiera prasowa miała uroczystą oprawę: okolicznościowe przemówienia, odznaczenia, kwiaty. Jak to zwykle u nas bywa. Krakowska prasa przypomniała historię teatru, trochę nawet heroiczną, wspomniała poprzednich dyrektorów: Skuszankę, Szajnę, Irenę Babel, Krygiera, Filipskiego, wyliczyła sukcesy obecnego dyrektora, Giżyckiego. Odbyło się. Wróciły już dni powszednie teatru.

A dlaczego Pieszo na jubileusz? Może dlatego, że z propagandowej radości budownictwa socjalistycznego pierwszych lat powojennych, tak drapieżnie i groteskowo ukazanej w trzeciej części sztuki, wyłoniła się Nowa Huta? Może dlatego, że nie tak daleko stąd, w Borzęcinie, urodził się ironiczny piewca naszej rzeczywistości, Mrożek? Zostawmy żarty.

Dobrze, że w programie teatralnym zacytowano fragment wypowiedzi Mrożka z 1981 roku: „My nie chcemy stwarzać Historii nikomu. Wystarczy nam własna, ale naprawdę własna, to znaczy przez nas samych stwarzana. Wystarczy nam to, co się należy każdemu: być sobą”.

W sukurs dyrektorowi Giżyckiemu przy wystawianiu Pieszo pospieszyli jubileuszowo trzej inni dyrektorzy: Mikołaj Grabowski (do niedawna dyrektor Teatru im. Słowackiego), Kazimierz Wiśniak (kierownik artystyczny „Bagateli”), Stanisław Radwan (dyrektor Starego Teatru).

Owszem, powstało z tej teatralnej konfederacji jedno z najlepszych przedstawień w Teatrze ludowym w ciągu ostatnich lat. Może nie tak świetne, nie tak drapieżne, jak Pieszo sprzed pięciu lat w warszawskim Teatrze Dramatycznym, w reżyserii Jerzego Jarockiego. Ale wtedy były inne czasy i inni aktorzy na scenie. Na warszawskiej scenie było autentyczne błoto, błoto też wychodziło równym prostokątem ujętym w ramę w widownię. Z tego właśnie prostokąta właził ciężko na scenę Zapasiewicz w roli Ojca. Gruby jakiś, kanciasty, zmordowany, uosabiający wyraziście zmęczenie i zagubienie, mądrość i spodlenie wojennego wędrowania. Tutaj nie ma błota.

Ojca gra Tadeusz Szaniecki. Jest jakby z miększej bryły, cieplejszy, bardziej swojski, intymniejszy, ściszony. Świetna rola tego wiernego Teatrowi Ludowemu aktora. Dobrze mu towarzyszy Grzegorz Forysiak w roli Syna. Zalękniony czternastolatek, ale bezpieczny przy boku Ojca, zielony życiowo, lecz chłonący chciwie przewalającą się przed jego oczyma groźną rzeczywistość, dojrzewający gwałtownie do jej rozumienia. Bardzo dobra ich scena z niemą, wysoką, łysogłową postacią w długim szynelu, późniejszym Grajkiem, także scena z drugiego aktu, kiedy wszyscy się stowarzyszają w krótkotrwałej wisielczej euforii, kiedy Ojciec ku przerażeniu Syna dobiera się w pijanym widzie do Baby, aby po chwili oprzytomnieć, bronić Syna przed Drabem i biec w kierunku niewidzialnego, oczekiwanego pociągu. Również godna przeżycia i zapamiętania jest scena zamiany butów między Ojcem i Synem, będąca znakiem dojrzałości Syna, znakiem przekroczenia progu dorosłego życia.

Pouczające są porównania, choćby i cząstkowe, poszerzają wyobraźnię. Superiusz Holoubka w warszawskim spektaklu, z woli reżysera i z właściwości aktorskiego talentu, zajmował większą przestrzeń teatralną, urzeczywistniał się na większej skali, jego arystokratyczna i paradoksalna umysłowość rozpinała się szeroko, od intelektualnej przewrotności do cyrkowej błazenady, od duchowego wyrafinowania do brutalnego egoizmu w zderzeniu się z życiowymi niewygodami. Giżycki buduje postać Superiusza nie tak bogatą, za to bardziej skupioną, ostrzejszą, niemal bez dystansu wobec galopady dziwnych myśli i słów, ale chyba także postać czytelniej naznaczoną piętnem tragizmu, wpatrzoną w tajemnicę życia, której się nie da zagadać nawet najbardziej zwariowaną elokwencją. Giżycki z pewnością zaliczy tę rolę da swoich sukcesów.

Można powiedzieć, że nowohuckie Pieszo nie ma złych ról/ żenujących, jakie zdarzały się tutaj. Być może, jubileusz to sprawił, że staranniej dobrano obsadę i sięgnięto po znanego, zdolnego reżysera. Groteskowo-tragiczna scena, w której uczestnicy wojennego pieszego wędrowania w poszukiwaniu nowego świata, nowej przyszłości, do jakiej ma ich zawieźć symboliczny pociąg, szaleją w pijacko-tanecznej zabawie, a Syn patrzy z przerażeniem na wyczyny Ojca, zaś Superiusz Ostrzy desperacko brzytwę — jest teatralnym majstersztykiem, stwarza napięcie, wywołuje uczucie grozy; może rywalizować z realizacją warszawską. Owa wojenna wersja Tanga tworzy znakomity obraz dramatyczny. Szkoda jedynie, że Porucznik Zieliński Zbigniewa Zaniewskiego, drań absolutny, oczywiście, test tak kukiełkowato wymuskany tak komiksowo spłaszczony. Razem z Drabem Władysława Bułki tworzą parę karykaturalnie nierzeczywistą. Pozostali aktorzy- Maja Wiśniowska (Pani), Barbara Stesłowicz (Baba), Małgorzata Krochmal (Dziewczyna), Tomasz Poźniak (Grajek), Tadeusz Wieczorek (Nauczyciel) — z wyczuciem swego miejsca i roli wpisują się w całość spektaklu. Tylko po co reżyser kazał Zdzisławie Wilkównie (Bajadera), po zdarciu ze sceny wojennej powłoki, na ruchomym kole z desek, odstawiać lunatyczne pląsy wśród goniących za nią innych osób dramatu? Żeby ironicznie wyrazić radość z wejścia w powojenną rzeczywistość?

Akt trzeci Pieszo jest dramaturgicznie najsłabszy. W tym zlepku skeczów schematyczność, typowość zachowań i charakterów ociera się już niebezpiecznie o agresywny stereotyp, mogący przerodzić się w kicz. Przed pięciu laty w Teatrze Dramatycznym akt trzeci był bogatszy, bardziej urozmaicony teatralnie, scenograficznie. Powietrze drżące szumem i hukiem samolotów. Znad sceny pod sufitem leciały w stronę widowni na żyłkach małe samolociki, leciały gęsto, równo, pomału, zdobywczo. Były chyba zielone, z czerwonymi gwiazdkami na skrzydłach. Za każdym ciągnęła się smużka z czerwonego papieru. Kiedy już przeleciały, zostały po nich te czerwone girlandki zasnuwające niebo. Ludzie podnosili głowy, rozumieli, śmiali się łagodnie. Postaci na scenie, ich język wzięty z nowomowy powojennej, propagandowo-gazetowy bełkot byłych inteligentów, przedzierzgniętych w aktywistów nowej rzeczywistości — wszystko to wzbogacone reżyserskimi pomysłami zdawało się pod tak zasnutym w równe pasemka niebem całkiem na miejscu. Teraz ta część przedstawienia jakby się skurczyła do kilku przygaszonych znaków, przystrojonych scenicznie tańcem pstrokatej Bajadery.

Nowohuckie Pieszo ma czysto zarysowane typy postaci. Ma ciąg momentów, które w syntetycznej paraboli znakomicie oddają sytuacje ludzi wędrujących po scenie życia, w strefie przejściowej, w oczekiwaniu na coś, co ma nadejść i okazać się lepszym, a okazuje się czymś boleśnie mizernym. Tak wygląda rozrachunek z przeszłością i teraźniejszością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji