Biesy
Dawno nie oglądaliśmy w Krakowie tak znakomitego przedstawienia, tak świetnie poprowadzonego, o tak kolosalnym napięciu emocjonalnym. Już przy pierwszym obrazie temperatura jest w stanie wrzenia. Wydawałoby się, że każdy dalszy obraz musi przynieść jej spadek, a przynosi wzrost, dalsze jej narastanie. Spektakl zaczyna się sceną monologu Stawrogina. Na wielkiej pustej scenie stoi krzesło. Reflektor wydobywa z półmroku zarys siedzącej na tym krześle postaci, postaci pochylonej w stronę publiczności. Wybucha monolog, monolog-skarga, monolog-płacz, monolog-urąganie. Spowiedź? Przesłuchanie? Nie ma ani konfesjonału, ani trybunału. Gdzieś z boku, od strony widowni, słychać tylko stukot klawiszy maszyny, ale nie widać zapisującego. Trybunałem sądowym jest tu sumienie teatralnej publiczności. To ona ma wydać wyrok, podpisać akt skazania lub ułaskawienia, przeżywszy wprzódy wstrząs psychiczny płynący z uświadomienia sobie straszliwych pułapek logicznych, jakie się przed nią otwarły w czasie tego śledztwa, prowadzących do refleksji o całości bytu i podstawowych sytuacjach kondycji ludzkiej.
Kimże jest Mikołaj Stawrogin? Demonem zła, zepsucia, przewrotności, czy człowiekiem, który uświadomił sobie, że "świat w złem leży", i z tej świadomości wyciągnął wszystkie konsekwencje, włącznie z założeniem sobie stryczka na szyję. Może jego życie wzięłoby inny obrót, gdyby szukał odpowiedzi: dlaczego "świat w złem leży"? Stawrogin jest jednak człowiekiem inteligentnym, myślącym. Mało prawdopodobne, aby zadowolił się płaską teodyceą. Jego rozmowa z Tichonem, świętym mnichem, pokazuje, że nie tu kierunek. Stawrogin nie umie wybierać, potrafi jedynie odrzucać - a więc chrześcijańska teodycea jest mu także niedostępna. Nie wiąże go ani Bóg ani człowiek, bo ideę Boga odrzucił a człowiekiem wzgardził. Stawrogin ludzi lekceważy, o władzy, o funkcjonowaniu systemu społecznego ma nie najlepsze wyobrażenia. Sobie także nie ufa... Ma świadomość, że w tym co robi, nie jest całkowicie wolny. Wolność, to odkrycie w sobie konieczności, to takie pokierowanie nimi, aby stały się wartością. Wolność, to ciągła praca. Stawrogin nie uznaje wysiłku etycznego, lekceważy go, odrzuca. Jego demon jest pospolity i banalny: ma twarz uwodziciela, uciekającego od miłości, od przyjaźni, od zobowiązujących związków. Te ucieczki wskazują nie tylko na potwora moralnego, ale także na człowieka obdarzonego wysoką świadomością niedoskonałości świata, która go przeraża, pcha w obłęd.
Straszliwe są otchłanie psychicznego życia postaci "Biesów". Kiedy odsłaniają się nam na chwilę w urywku wyznania, scenie zwierzeń, starciu dialogowym, pytamy: czy to jeszcze ludzie? Jest to świat ludzi chorych, szalonych i bardzo cierpiących, żyjących na ziemi nieświętej. Błoto, które pokrywa deski sceny, jest nie tylko konkretnym znakiem tej sytuacji, ale i jej uogólnieniem, podniesieniem szczegółu do powszedniości. (Buty aktorów grających, kostiumy są tym błotem naznaczone.)
Przy wszystkich pięknych metaforach snujących odwieczne wątki egzystencji ludzkiej, którymi obdarza nas Wajda w "Biesach", przedstawienie jego ma jeszcze bardzo konkretny, bardzo aktualny, chciałoby się powiedzieć: polemiczny charakter wobec naszej współczesności, wobec pewnych postaw moralnych, społecznych, życiowych. Konflikty między postaciami układają się na linii zderzenia się postaw, konfrontacji myśli z praktyką, haseł politycznych z ich realizacją. W efekcie otrzymaliśmy coś bardzo nowego: {#au#199}Dostojewskiego{/#} patetycznego i ironicznego zarazem. Szydzącego z postaci, pokazującego je w krzywym świetle satyry, karykatury i parodii. Mocno zabrzmiały obrachunki pokoleniowe między starym i młodym Wierchowieńskim - problem ojców i synów, dziedzictwa i buntów przeciwko niemu. Liberał, esteta, moralista, mający pełną gębę wzniosłych komunałów o człowieczeństwie, przegląda się w oczach działacza politycznego, terrorysty, który odrzucił i moralność, i estetykę, by na własną modłę, nie pytając o zdanie innych budować ziemski "raj", z którego czmychnie z gotówką w kieszeni przy pierwszej nadarzającej się okazji. Dyskusja nad przyszłą formą "urządzania świata", która toczy się u Wirgińskiego, ma znajomy ton naszych dyskusji, ich intelektualny horyzont. Wajda czuje ich humorystyczny klimat, i nawet wtedy, kiedy nie chce groteski, tworzy groteskę.
Przedstawienie "Biesów" w Starym Teatrze ma świetne tempo: wyznacza go rytm przyśpieszeń i rytm zwolnień obrazu jak w filmie. Bebechowatość, krzyk, dramatyczne napięcie znajdują zawsze swój kontrapunkt w pauzie lirycznej, ciszy, milczeniu.
Bardzo ekspresywna muzyka Zygmunta Koniecznego, poddająca spektaklowi klimat nerwowy, gwałtowny, apokaliptyczny. Imitująca i przetwarzająca zarazem głosy ludzkie w szeregi niesemantyczne, zbliżone do szeptów, westchnień, jęków.
Scenografia Andrzeja Wajdy oszczędna, logiczna, funkcjonalna, oparta o dwie przeciwstawne poetyki: naturalizmu i stylizacji, realizmu i ekspresjonizmu. Współgrają z nią piękne kostiumy zaprojektowane przez Krystynę Zachwatowicz.
To dziwne - przyzwyczailiśmy się te sprawy traktować w teatrze z taryfą ulgową - ale nie ma w przedstawieniu Wajdy kreacji nie domyślanych i nie dopracowanych. Nawet dykcja, na którą tylokrotnie uskarżaliśmy się, jest powyżej średniej. Przede wszystkim wielka rola Jana Nowickiego. Stawrogin, to wydarzenie w jego biografii artystycznej. Udowodnił nim publiczności, że stać go na dużo więcej niż dawał dotychczas. To zobowiązuje na przyszłość. Nowicki bardzo cienko wygrywa psychiczne sprzeczności i powikłania Stawrogina, strony ludzkie i strony demoniczne jego osobowości zamyśleniem do środka, wyrazem twarzy napiętej cierpieniem, ironicznym spojrzeniem, grymasem ust, pozerskim gestem. Odpycha, budzi grozę, obrzydzenie, a przy tym litość, współczucie. Cierpienie - jedyna rzecz, która jest w nim rzeczywista - rzeźbi mu twarz prawdziwie ludzką.