Artykuły

Dziękuję aktorom

Tego dnia dzieci nie obejrzały "Teleranka". Ale mogły zobaczyć spektakl "Krasnoludki, krasnoludki" w Teatrze Komedia w Warszawie. Na prośbę "Gazety Wyborczej" o wspomnienia z pierwszych dni stanu wojennego napisała do "Gazety..." Małgorzata Domińska.

W roku 1981 mieliśmy po 30 lat i byliśmy rodzicami pięcioletniej Paulinki. Mieszkaliśmy na Żoliborzu, mieliśmy ciekawą pracę, należeliśmy do NSZZ "Solidarność". 13 grudnia 1981 roku wstałam, żeby uprasować sukienkę dla Paulinki, wybierała się właśnie z tatą do teatru. Już od tygodnia o niczym innym nie mówiła.

Postanowiłam zadzwonić do brata. Podniosłam słuchawkę telefonu, a tu cisza Pobiegłam do sąsiadki, żeby zgłosić awarię. Sąsiadka spojrzała na mnie jak na nienormalną. "Jak to? Nic nie wiesz? Jest stan wojenny!!! Dzisiaj w nocy internowali Piotra. Odnawiał mieszkanie. I po prostu zdjęli go z drabiny. Nie wiem, gdzie teraz jest". Była przerażona, bardzo bała się o życie męża.

Wróciłam do domu, włączyłam telewizor i zobaczyłam dręczący mnie przez lata obraz. Stan wojenny, prawo stanu wojennego, godzina milicyjna, zakaz zgromadzeń, zakaz imprez. Najpierw było przerażenie, potem wściekłość, płacz.

Córeczka nic z tego nie rozumiała, więc trzeba było wziąć się w garść i ją uspokoić, wytłumaczyć, że nic strasznego tak naprawdę się nie stało. Nie chcieliśmy jej rozczarować tym, że spektakl się nie odbędzie. Odświętnie ubrana poszła więc z tatą przez park do Teatru Komedia na "Nowe szaty cesarza" wg J.Ch. Andersena. Długo nie wracali. Czyżby spektakl się odbył? Nie mogłam w to uwierzyć, bo przecież zgodnie z prawem stanu wojennego było to zabronione.

Jednak aktorzy Teatru Komedia nie zawiedli małych widzów. Dopisali też rodzice i cała sala była zapełniona. Rodzice i opiekunowie, przerywając co chwila przedstawienie gorącymi oklaskami, protestowali przeciwko stanowi wojennemu i wojskowej juncie. Wiele bajkowych kwestii miało dla nich podtekst polityczny, a szczególny aplauz towarzyszył słowom "król jest nagi".

Zastanawiałam się często, jak to się stało, że aktorzy, wiedząc o represjach stanu wojennego, przyjechali na Żoliborz. Co czuli, grając dla takiej widowni w tym tragicznym dla Polaków dniu? Bardzo chciałabym się tego kiedyś dowiedzieć. I chciałabym za Waszym pośrednictwem gorąco im podziękować. Pewnie był to jedyny spektakl teatralny, który się odbył 13 grudnia 1981 roku w Warszawie.

Małgorzata Domińska

***

Rozmowa z Olgą Lipińską

Dorota Wyżyńska: Jak to się stało, że spektakl nie został odwołany?

Olga Lipińska: Po prostu. 13 grudnia w niedzielę przyszły dzieci z matkami na przedstawienie z ważnymi biletami kupionymi dużo wcześniej i domagały się od teatru wywiązania z umowy. Co miałam robić?

A nie miała Pani obaw?

- Przyznam się, że wtedy jeszcze nie dotarło do mnie, co tak naprawdę znaczy stan wojenny. To był dziwny poranek. W sobotę 12 grudnia skończyłam nagranie kabaretu około 11 wieczorem. I następnego dnia miał być kolejny dzień nagrania. Z trudem dobrnęłam na Woronicza i stanęłam przed zamkniętą bramą. Przed tą zamkniętą brama stał tłum. Dziennikarze, inżynierowie, aktorzy, kamerzyści - wszyscy ludzie telewizji. Moi aktorzy także. Czekaliśmy. Na co? Nie wiem. W pewnym momencie wyszedł do nas pan wojskowy i w krótkich żołnierskich słowach kazał nam się rozejść, bo - jak oświadczył - puści na nas armatkę wodną. I jeszcze takie tam "won, hołoto, nie wiecie, że wojna?!".

I "hołotę" pod bramą opanowała tzw. głupawka. Nie mogliśmy pohamować śmiechu. Janek Kobuszewski zaproponował, abyśmy w tej sytuacji zrobili podkop, wykradli i zjedli nasze wczorajsze nagrania. A szczególnie piosenkę, której słowa brzmiały tak: "A cóż to wszędzie na drogach leży? Odpowiedzialność! Na jakie hasło wzywa żołnierzy? Od-po-wie-dzial-ność!!!".

I w tym niepewnym nastroju udałam się do Teatru Komedia, gdzie byłam dyrektorem.

W Komedii przedstawienie zaplanowane było na godz. 11 i były to - jak wspomina nasza czytelniczka - "Nowe szaty cesarza" według baśni Andersena.

- Nie. "Krasnoludki, krasnoludki...". Tadeusza Kijonki z muzyką Katarzyny Gaertner. Dzieci bardzo lubiły to przedstawienie, przychodziły po kilka razy. I tym razem widownia też dopisała. Na mój widok rozkrzyczały się matki, że szatniarki nie chcą przyjmować ubrań i jakiś pan nie wpuszcza na widownię. I co to w ogóle jest?! "Stan wojenny, proszę państwa". "No to co z tego" - usłyszałam. Przeprosiłam i próbowałam wyjaśnić, że wyszedł ukaz i nie wolno grać i śpiewać o krasnoludkach. Ani dzieci, ani ich matki nie chciały tego słuchać. "Pani Olgo - prosiły. - "Nie róbmy tego chociaż dzieciom". Czego? Dzieci wrzeszczały, że im gorąco w kurtkach i czapkach, a za oknem czołgi i wozy pancerne gotowe do strzelania. Paranoja?

Krótka narada z aktorami. Gramy. Wyszłam do widzów. "Brakuje dwóch krasnoludków" - powiedziałam. "Nie szkodzi" - usłyszałam. No to gramy.

Tuż przed przerwą zjawiła się Milicja Obywatelska w liczbie dwóch funkcjonariuszy. Zasalutowali i w ostrych słowach kazali natychmiast przerwać przedstawienie.

I co Pani powiedziała?

- Żeby sami weszli na scenę i przerwali. Ostrożnie zajrzeli na widownię i widząc rozbawione i rozkrzyczane dzieci, wrócili speszeni i już mniej kategorycznie domagali się jednak przerwania przedstawienia. A ja dalej upierałam się, żeby zrobili to sami. Nie chcieli. Straszyli mnie, że to przestępstwo, że pójdę siedzieć, że stan wojenny to jest sąd wojenny i może być niedobrze.

"Ojejku, jejku, jejku, cóż to za armata, trzy razy wystrzeli z pękniętego bata..." - śpiewały dzieci na widowni razem z aktorami ulubioną piosenkę z "Krasnoludków...".

Panowie milicja dali za wygraną. "Dobra, nie przerwiemy, ale proszę powiedzieć, żeby potem wychodzili grupami, bo może być nieszczęście. I żeby to było ostatni raz!". I ten starszy z wąsami wyprowadził mnie na stronę: "Proszę pani, jakby co do czego, to nas tu nie było. Wie pani, o co chodzi". Wyszli ostrożnie.

Po przedstawieniu powiedziałam widzom: "Proszę wychodzić grupkami, ponieważ taka gromada dzieci może być zagrożeniem dla Polski Ludowej". Śmiech na widowni. Przedstawienie się odbyło, Polska Ludowa się od tych krasnoludków nie zawaliła. Zawaliła się zupełnie od czego innego.

Musiała się Pani potem z tego tłumaczyć?

- Nie. Wezwał mnie w tej sprawie tylko dyrektor wydziału kultury. Powiedziałam, że nic nie wiedziałam o komunikatach. Pokiwał nade mną głową. I poprosił, żeby to było ostatni raz. Żeby było.

***

Premiera spektaklu "Krasnoludki, krasnoludki" Tadeusza Kijonki z muzyką Katarzyny Gaertner w reżyserii Wojciecha Pokory odbyła się w 1979 r. Występowali w nim m.in.: Barbara Bargiełowska, Anita Dymszówna, Agnieszka Fitkau-Perepeczko, Zofia Merle, Hanna Orsztynowicz, Joanna Sienkiewicz, Zenon Dądajewski, Andrzej Grabarczyk, Wojciech Kępczyński i Jerzy Woźniak. Ale spektakl był grany kilka lat, obsada się zmieniała, więc nie wiadomo dokładnie, kto wystąpił 13 grudnia 1981 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji