Artykuły

Bałagan cywilizacyjny...

"Stara kobieta wysiaduje" w reż. Henryka Baranowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Nie przeczę, że chaos może być twórczy. Nie przeczę, że z chaosu wszystko powstało i że narodziny teatralnych światów właśnie stąd mogły brać swój początek. Nie przeczę, że sztuka Tadeusza Różewicza dotyczy cywilizacyjnego chaosu. Ba, nie przeczę nawet temu, że sztuka "Stara kobieta wysiaduje" jest arcytrudnym dramatem, a przeniesienie na scenę jej archetypowych wątków i filozoficznych odniesień może nastręczyć wiele problemów. Natomiast muszę zakwestionować jedną podstawową rzecz. Otóż wbrew temu, co zobaczyłam na scenie Teatru Ludowego, tekst Różewicza, choć można go rozmaicie interpretować, jest jednak jasny i zrozumiały. A tego o przedstawieniu Henryka Baranowskiego w żaden sposób powiedzieć nie można.

Poczynając już od sposobu prowadzenia roli, który reżyser zaproponował kreującej tytułową bohaterkę Annie Polony. Najpierw widzimy ją zastygłą przy kawiarnianym stoliku. Ubrana w barwne fatałaszki, jest jak kolorowy ptak. Jeszcze wierzę, że ten ptak ukryty pod kapeluszem może stać się symbolem matki ziemi, rodzicielki, która swoją nieokiełznaną płodnością zapełni cywilizacyjny śmietnik, jaki przyniosła ze sobą trzecia wojna światowa. Kiedy Polony niczym papuga domaga się cukru, mam nadzieję, że to atrakcyjny teatralny chwyt, który za moment sprawi, iż w kontrapunkcie do niego pojawi się zwierzęca, archaiczna bogini, wysiadująca przyszłe pokolenia. Tak jednak się nie dzieje. Początkowa, komediowa interpretacja postaci zmienia się tylko w realistyczny banał, a o przejmujących mitologicznych skojarzeniach możemy zapomnieć nawet w scenie porodu.

Ale nawet gdyby Anna Polony stawała na uszach, podobnie jak grający kelnera Tomasz Schimscheiner, który zrobił na mnie wrażenie w scenie powrotu z wojny, to i tak by nic nie pomogło, gdyż parze aktorów nie udałoby się przebić przez chaos, jaki panował na scenie, chaos nie tylko intelektualny, ale i teatralny. Z punktu widzenia budowania dramaturgii spektaklu niedopuszczalne jest bowiem, by sceny niezwykle ważne dla głównych bohaterów sztuki rozgrywały się równolegle ze scenami Dziewczyn, które tworzą tu swój osobny teatr, z Panem Dystyngowanym, który siedzi na fotelu fryzjerskim i jeszcze na dodatek w tle z wojną i jakimiś dziwnymi ludźmi w niebieskich kitlach, sprzątającymi może po nuklearnej katastrofie.

W tym bałaganie widz nie tylko nie jest w stanie się połapać, ale nawet odczytać najprostszych przesłań, jakie niesie ze sobą tekst Różewicza. Nic więc dziwnego, że finałowa scena śmierci syna nie robi żadnego wrażenia, a z teatru wychodzi się z poczuciem, iż nie tylko Annę Polony ktoś tu wpuścił w zapadnię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji