Ludzie i biesy w Krakowie
Obejrzałem w ostatnim czasie w Krakowie kilka przedstawień, z których każde zasługiwało na uwagę i nasunęło pewne refleksje ogólniejsze, wykraczające poza zwężone, lokalnie przede wszystkim ważne, szczegóły inscenizacji i gry.
Najmniej zainteresować mogły {#re#28300}"Dwa teatry "{/#} Jerzego {#au#134}Szaniawskiego{/#} w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie. Inscenizował to przedstawienie znany w Krakowie ze studenckiego Teatru Stu Waldemar Krygier.
Reżyser sam określił i przetasował tekst oraz zaprojektował dekoracje. Jako ich naczelny akcent wysunął kurtynę Siemiradzkiego z Teatru im. Słowackiego, którą skrzętnie skopiował. Symbol secesji jako wyraz prezentowanego przez Szaniawskiego "Teatru Małe Zwierciadło" to pomysł raczej osobliwy. I osobliwy był rodzaj drwiącego dystansu wobec sztuki, której można nie lubić, ale po co ją w takim razie reżyserować? Również aktorsko przedstawienia nie stanęło na poziomie. Może było tak dlatego, że Edward Rączkowski, protagonista zespołu aktorskiego w Nowej Hucie, nie pasuje do roli Dyrektora, a inicjatywę Grażyny Barszczewskiej (Lizelotta) reżyser mocno krępował.
Trzeba tu stwierdzić, że teatr Szaniawskiego - bazujący na aktorach, nastrojach, półtonach - słabo wytrzymuje wykrzywienia i tzw. unowocześnienia. Słowacki wiele zniesie, Szekspir wytrzyma eksperymenty nawet ponad rozsądek i sens, a z kruchym Szamawskim trzeba uważać. Łódź dramatów Szaniawskiego delikatna jest i wywrotna. Z pojedynku z Krygierem wyszedł Szaniawski pokiereszowany. Biada, jeśli go z kolei odkryją patentowani spece od "pomysłów". A już się szykują.
Na zaproszeniu widniało Eugene {#au#52}Ionesco{/#} {#re#22464}"Gra w zabijanego"{/#}. Polska prapremiera. Prezentuje krakowska Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. Solskiego. Reżyser: Jerzy Jarocki.
Tę najnowsza sztukę Ionesco wielu uważa za odrażającą. Bo po co ludziom tak brutalnie przypominać, że muszą umrzeć? Lęku przed śmiercią najlepiej starać się unikać, a tu Ionesco demonstruje strach wręcz obsesyjny. W dodatku Ionesco już raz wywoływał problem śmierci, w głośnej sztuce "Król umiera". Czy można w teatrze dwa razy to samo?
Okazało się, że można. "Gra w zabijanego" jest pełna okrutnej inwencji i czarnego humoru. Efektowna teatralnie, jednych odpycha, drugich przyciąga. Sądy o niej są podzielone. Niepodzielne były natomiast zdania o świetności reżyserii, która z młodych studentów IV roku Wydziału Aktorskiego zrobiła aktorów, a z odgrywanego przez nich spektaklu widowisko godne obejrzenia. Tak więc Kraków będzie nadal dostawcą dobrych aktorów do Warszawy. Młodzi ludzie, uprawiający "Grę w zabijanego" okazali się sprawni i utalentowani. O niejednym i niejednej na pewno z czasem wiele usłyszymy. Wymienię kilka nazwisk: Ryszard Balcerek, Elżbieta Fediuk, Alicja Jachiewlcz, Wiesław Komasa, Andrzej Lajborek, Ewa Lejczak, Izabella Połabińska, Zbigniew Samogranicki, Anna Sokołowska, Andrzej Wojaczek.
Takich mamy aktorów, jacy wychodzą ze szkoły. A nieprawda. Szkoły wypuszczają aktorów o nieźle opanowanym rzemiośle i niezłej na ogół dykcji. Tym aktorom potrzebni są jednak reżyserzy z prawdziwego zdarzenia. A z reżyserami (młodymi) bywa rozmaicie. Zwłaszcza w głębszym terenie. I młodzi adepci trudnej sztuki aktorskiej - którzy przecież przeważnie jadą w teren - popadają w niedobre gierki, zgrywy i lekceważenie dykcji. Z dobrych absolwentów warszawskich czy krakowskich ilu nie zmarnuje swoich możliwości? Jest to problem, nad którym warto by się poważnie zastanowić.
Najbardziej obecnie w Krakowie teatrem żywotnym i - pomimo różnych niesnasek i tarć wewnętrznych (pono ulegają załagodzeniu) - jednym z najlepszych w Polsce jest Teatr Stary (im. Modrzejewskiej). Obejrzałem w nim dwa przedstawienia, oba będące świetnym reżyserskim sukcesem dwu tegorocznych laureatów nagrody Ministra Kultury. Odkładając omówienie {#re#9250}"Szewców"{/#} Stanisława Ignacego Witkiewicza w reżyserii Jerzego Jarockiego do osobnego felietonu, tutaj kilka uwag o "Biesach" Fiodora {#au#199}Dostojewskiego{/#}, wyreżyserowanych na krakowskiej scenie przez Andrzeja Wajdę. Jest to przedstawienie wybitne, głośne już w Polsce, i słusznie głośne, w pewnym sensie rewelacyjne. Wajda bowiem - choć posłużył się tą samą, nie najlepszą adaptacją Alberta {#au#321}Camusa{/#}, która patronuje obecnemu warszawskiemu przedstawieniu "Biesów" - dokonał sztuki, jaka prawie nikomu się nie udaje: potrafił w teatralnym kształcie zachować świat Dostojewskiego, potrafił dać przedstawienie związane z czasem i klimatem "Biesów", a zarazem wolne od rodzajowości mieszczańskiej, potrafił mroki Dostojewskiego jakby uplastycznić, a stężone słowo ucieleśnić przez celne zabiegi inscenizacyjne. Dopomogła mu w tym własna scenografia, pełna ekspresji, a także konkretna muzyka Zygmunta Koniecznego, złożona z dźwięków złowrogich, akompaniamentu duszom, wedle pojęć Dostojewskiego, potępionym. Tylko dlatego ograniczona do skrótu dramatycznego epika Dostojewskiego mogła także na scenie zachować swą piekielną moc z lektury w samotności.
Nie wszystko w inscenizacji Wajdy mi się podobało. Są w niej momenty "przedobrzone", trafia się i sytuacja jakby zbędna. Ale nad skazami raczej drobnymi górują zdecydowanie osiągnięcia świetne, sceny wstrząsające, w dotychczasowej karierze Wajdy jako reżysera teatralnego bodaj najlepsze. Spowiedź Stawrogina na pustej scenie (bez udziału Tichona, bowiem po śmierci Kazimierza Fabisiaka na próbie generalnej "Biesów" Wajda nikomu już tej roli nie oddał) wprowadza od razu w infernalny świat "Biesów". Cielesna obecność upersonifikowanych złych sił jest w teatrze zazwyczaj krępująca i staromodna: biesy w przełomowych scenach "Biesów" są jednym z decydujących elementów niemal fizycznego odczuwania przez widzów straszności myśli i wizji Dostojewskiego. Wajda nie zdradza realizmu: tyle, że jest to realizm jakby zdwojony, stężony do trującego roztworu. Takiego, jakim była nienawiść Dostojewskiego do idei i metod Piotra Wierchowieńskiego. Znam jeszcze jednego pisarza z ubiegłego wieku, który tak jawnie demonstrował swą postawę. Ale Krasiński przede wszystkim zląkł się rewolucji lokai a Dostojewski przede wszystkim znienawidził przewrót, jaki miał nieść terror i nihilizm uosobiony w Wierchowieńskim-Nieczajewie, synu lokaja. Portret Wierchowieńskiego, namalowany najczarniejszymi barwami, miał uosabiać wszelkie zło pokolenia Bakuninów i Nieczajewów. Tylko czemu ci straszliwi Wierchowieńscy byli gotowi zapłacić nie tylko cudzym ale i własnym życiem za zwycięstwo głoszonych przez siebie idei - tego już Dostojewski nie objaśnia, odwołuje się tylko do irracjonalnego piekła, choć nic co ludzkie nie było mu obce.
Przedstawienie Wajdy - w jego własnych dekoracjach, które ani przez moment nie są same dla siebie lecz funkcjonalne - dysponuje również atutem gry Jana Nowickiego. Ten młody aktor potrafi doskonale wcielić się w odrażającego Mikołaja Stawrogina, potrafi uwierzytelnić, uwiarygodnić biesy tkwiące w duszy Stawrogina. Nie mniej udała się ta arcysztuka Wojciechowi Pszoniakowi jako Piotrowi Wierchowieńskiemu. Zwłaszcza ku końcowi widowiska miał Pszoniak sceny wspaniałe, znowu świadczące, jaki to niezwykle utalentowany aktor; pono miał trudności z przejściem przez ucho igielne egzaminów: niechże ta okoliczność będzie wróżbą dalszych triumfów Pszoniaka, już niezapomnianego Puka ze {#re#8233}"Snu nocy letniej"{/#}.
Postać z Dostojewskiego zarysowała także Zofia Niwińska jako matka Stawrogina, a Izabella Olszewska jako nieszczęsna żona. Pragnąłbym jeszcze specjalnie podkreślić role Bolesława Smeli i Wojciecha Ruszkowskiego oraz Hanny Halcewicz, która wpisała się w pamięć w roli kochanki Stawrogina.
"Biesy" Wajdy w Krakowie są nowym dowodem, że teatry pozawarszawskie skutecznie rywalizują ze stołecznymi. O ubiegłym sezonie teatralnym w Warszawie można sądzić rozmaicie. W ubiegłym sezonie teatralnym w kraju - od Gdańska do Krakowa - musi się widzieć przede wszystkim plusy, i repertuarowe, i artystyczne. A że ilościowo przeważa przeciętność - tak zawsze było i będzie. Wysokość łańcucha górskiego określają jednakże szczyty.