Artykuły

Jak za dawnych lat

"Rozbity dzban" w reż. Jerzego Zelnika w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Witold Jabłoński w Tyglu Kultury.

Rzadko się obecnie zdarza w naszych przybytkach Melpomeny zobaczyć kawa! solidnego, sprawnego warsztatowo teatru. w dawnym stylu. Jerzy Zelnik zaproponował łódzkiej publiczności komedię z początków dziewiętnastego stulecia Rozbity dzban Heinricha von Kleista w nowym, bardzo dobrym przekładzie Jacka St. Burasa. Autor nie zyskał tym utworem uznania za życia, lecz owa charakterystyczna dla tamtych czasów mieszczańska sztuka, zawierająca, pomimo pozornie błahej tematyki, elementy satyry społecznej i obyczajowej, trafiła w późniejszych latach do kanonu niemieckiej dramaturgii. U nas nie była szeroko znana ani często grywana, reżyserowi należą się zatem słowa uznania, że przybliżył nam zapomniane dzieło. Nie jest to wprawdzie utwór szczególnie błyskotliwy ani skrzący się fajerwerkami językowego dowcipu: humor jest typowo "niemiecki", a więc dosyć ciężkawy - czasem jest to wulgarne słowo, czasem aluzja do czynności fizjologicznych. Tym niemniej historia staje się dość wciągająca, kiedy wraz z przybyłym na zapadłą prowincję radcą Walterem uczestniczymy w rozwiązywaniu zagadki wydarzeń pewnej feralnej nocy, podczas której w sypialni pewnej wieśniaczki tajemniczy osobnik potłukł tytułowy dzbanek. Śledztwo zamienia się w swoistą psychodramę, obnażającą bezmiar nieuczciwości, korupcji i amoralności miejscowych władz, a także prymitywizm i zacofanie ciemnych kmiotków.

Zgodnie z regułami gatunku charaktery występujące w komedii zostały nakreślone mało finezyjnie, raczej grubymi kreskami, nie dawały zatem zbyt wielkich możliwości błyśnięcia aktorskim talentem. A jednak artyści Teatru Nowego pod sprawną ręką wytrawnego rzemieślnika pokazali prawdziwy kunszt, tworząc postaci pełnokrwiste i wiarygodne, wzbudzające czasem współczucie, czasem uśmiech politowania. Znakomicie wypadła Beata Kolak w roli skrzywdzonej wieśniaczki, szczególnie w pysznej opowieści o dziejach stłuczonego naczynia; wyrazistą postać wykreował Andrzej Żarnecki jako urzędnik państwowy, choć rozsądny z natury, to jednak nie wolny od łapówkarskich pokus; prawdziwą perełką jest rólka pisarza sądowego Świeczki w wykonaniu Michała Bielińskiego, niezmiernie zabawnie i konsekwentnie poprowadzona. Niewątpliwym mistrzostwem błysnął Paweł Pabisiak - główny winowajca i sprawca całego nieszczęścia, zepsuty do szpiku kości nałogowy łgarz, pijak i uwodziciel, czyli wiejski sędzia Adam. Jego błazeńskie grymasy i gesty niejeden raz pobudzały publiczność do szczerego śmiechu, zaprawionego wszakże nutką goryczy - chociaż owa komedyjka trafiła na deski sceniczne ponad dwieście lat temu, znamy przecież dobrze z dzisiejszego życia podobnych owej kreaturze nieuczciwych i wykorzystujących stanowisko urzędników, nadętych, bezczelnych i obłudnych.

Bo trzeba by się zastanowić, czemu akurat teraz dyrektor łódzkiego teatru sięgnął po owo niemal całkowicie u nas nieznane dzieło. Podczas premiery miałem bowiem odczucie deja vu, jakbym cofnął się w czasie do teatru z lat 70.-80., kiedy to chodziło się często "na aluzje" i wychwytywało podejrzanie brzmiące, a przepuszczone przez cenzora słowa typu "partia" albo "towarzysz". Obecnie nie ma wprawdzie cenzury, przynajmniej oficjalnie, ale publiczność zachowywała się chwilami zupełnie jak w epoce PRL, reagując śmiechem i oklaskami na każdą wzmiankę o władzy, korupcji, lekceważeniu prawa i samowoli lokalnych kacyków. Świadczy to chyba nie tylko o ponadczasowej wymowie utworu Kleista, która wydaje się dość oczywista. Oliwy do ognia dolały niewątpliwie odśpiewane

na koniec przedstawienia kuplety w opracowaniu Andrzeja Żarneckiego, nawiązujące po części do Krakowiaków i górali Bogusławskiego. Jeśli dobrze zrozumiałem wymowę owych śpiewek, wynikało z nich, że warto trochę pocierpieć dla dobra ojczyzny, nawet jeśli nie wszystkie poczynania lokalnych i państwowych władz nam się podobają. Jako że w spektaklu można znaleźć krytykę nieuczciwości i bałaganiarstwa w samorządach terytorialnych, którą poskramia dopiero deus ex machina radca Walter, czyli przedstawiciel centralnej władzy (chociaż także niekoniecznie święty i kryształowy), w kontekście zbliżających się wyborów owa premiera doprawdy daje do myślenia. Może zresztą nieco przesadziłem z tą interpretacją, aczkolwiek zachowanie premierowej publiczności, powtórzę to raz jeszcze, prowokowało do takich refleksji. Ciekawe jak długi żywot sceniczny będzie miało owo przedstawienie - jeśli w sposób nieoczekiwany stanie się w pewnych kręgach popularne, będzie to oznaczało, że twórca spektaklu, chociażby mimowolnie, osiągnął swój cel.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji