Artykuły

Off grzeczny, ale na poziomie

XV Łódzkie Spotkania Teatralne podsumowuje Monika Wasilewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Sukces łódzkiej alternatywy: Teatr Klasy B pod opieką Anny Ciszowskiej dostał pierwszą nagrodę podwójnie jubileuszowych Łódzkich Spotkań Teatralnych 2006. Wyprzedził go zespół Zielony Wiatrak z Sopotu, laureat Grand Prix.

ŁST obchodziły zarówno 15., jak i 30. rocznicę. Przegląd, który wyrósł w latach 60. z tradycji teatru studenckiego, w 1979 r. uciszyły partyjne naciski po 15. edycji. W 1992 r. Marian Glinkowski, kierownik Ośrodka Teatralnego ŁDK, wznowił festiwal.

Ale jubilat zaskoczył bywalców, przyzwyczajonych do całonocnych dyskusji z jurorami, spontanicznych korytarzowo-schodowych debat, tłumów pod salami i nocujących na podłodze studentów warszawskiej Akademii Teatralnej. Tym razem było spokojnie, grzecznie i pusto... Wyjątkowo zgodne jury przekazywało zespołom zdawkowe uwagi, a publiczność mościła się w fotelach. Nawet niedzielna kłótnia o spektakl Teatru Klasy B nie zmieniła sennego obrazu Spotkań. Jurorzy rozjechali się jeszcze przed zakończeniem festiwalu: werdykt odczytała Ewa Wójciak, szefowa Teatru Ósmego Dnia. Po ubiegłorocznej aferze o występ Suki Off i atmosferze wspólnotowego buntu wobec odradzającej się w Polsce cenzury nie zostało ani śladu. Zespoły koncentrowały się na jednostkowych przeżyciach, nie na politycznych problemach.

Nie dziwi Grand Prix dla Zielonego Wiatraka: jako jedyny nawiązał do sytuacji społeczno-politycznej Polski. Zespół w spektaklu "Drapacze chmur" [na zdjęciu]opowiedział o Polakach emigrujących do Anglii, których marzenia i ideały ("chcę ułożyć sobie niebo") boleśnie rozbijają się o rzeczywistość. Żeby dotknąć chmur, trzeba najpierw "odstać swoje" przy zmywaku. Nie zabrakło ataków na koalicyjny rząd i gorzkich, choć powierzchownie brzmiących uwag o polskiej rzeczywistości (na miejscu miejskiego parku - kolejny supermarket). Autentyzm pozwolił uniknąć nachalnej agitki, w którą popadają politycznie zaangażowane grupy, a ironia i inteligentny humor uchronił spektakl przed banalnością.

Z całkowicie inną propozycją wystąpił Teatr Klasy B z VI LO. W "Grze w ułoma" grupa nakreśliła portret współczesnego singla, który w rytm motywu muzycznego z "Pulp Fiction" Quentina Tarantino odstrzeliwuje swoją rodzinę jak z plakatu: bigoteryjną, mieszczańską i obłudną. Pod jej skrzydłami wyrasta "ułom" - niezdolny do głębszych emocji konsument pornograficzno-rozrywkowej papki telewizyjnej. Do opowiedzenia makabrycznej, ale i absurdalnej historii zespół zastosował brechtowski efekt obcości. Aktorzy wychodzili z roli, wypowiadali didaskalia i podsuwali możliwe interpretacje scen.

Spektakl wzbudził sporo kontrowersji. W festiwalowej gazetce stwierdzono, że dekonstrukcja formy pasuje do tematu "jak pięść do nosa". Efekt obcości służył prowokacji, autoironii i prześmiewczej grze z widzem, kulturą i stereotypem. "Grę w ułoma", jak "Pulp Fiction", można czytać wprost - i wówczas okaże się uproszczonym moralitetem, albo przeciw niej, by stała się ironicznym auto-komentarzem.

Gdyby zamknąć ŁST 2006 w jednym słowie, było równo. Zarówno konkurs, jak i w nurt prezentacji, trzymał poziom jak dobry teatr repertuarowy. Ale pozostał niedosyt. Porywacze Ciał zabawili widzów pół-improwizowanym "Ra-Re", uplecionym z "babskich plotek". Komuna Otwock wskrzesiła historię lewackiej grupy terrorystycznej lat 70. Baader-Meinhof. Akademia Ruchu skonfundowała widzów absurdem "Chińskiej gry". Ale "alternatywność" nieco przysnęła. Mam nadzieję, że to tylko krótki sen zimowy sceny off.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji