Artykuły

Nagość "playboyowa" jest też kostiumem

O nagości w teatrze - z Pauliną Holtz rozmawia Natalia Fijewska.

Po premierze "Białego Małżeństwa" w Teatrze Powszechnym w Warszawie, w inscenizacji Grzegorza Wiśniewskiego, pisano, że Paulina Holtz jest prawdziwym odkryciem teatralnym, że na scenie czuje się lepiej niż wielu bardziej doświadczonych kolegów, a do tego świetnie wie, do czego służy sztuce tak kontrowersyjny środek artystyczny, jakim jest nagość. O nagości w teatrze - z Pauliną Holtz rozmawia Natalia Fijewska.

Natalia Fijewska: - Po co nagość w "Białym Małżeństwie"?

Paulina Holtz: - Nagość jest tu wpisana przez Różewicza w sam dramat. Czytając tekst na początku prób dużo rozmawialiśmy o tym, że teraz nagość jest częstym środkiem, że to już nie jest żaden temat sam w sobie - tak jak dwadzieścia lat temu. Nagie modelki reklamują zarówno cukierki, jak samochody, mamy pisma pornograficzne. "Białe małżeństwo" mówi jednak o pewnym etapie życia, który się bardzo wiąże z fizycznością, o dojrzewaniu. Przez sprawy fizyczne dociera się tu do istoty spraw duchowych, metafizycznych i psychologicznych. A bez tej nagości nie dotknęlibyśmy tych tematów, zrobiłaby się sztuka o mieszczańskim domku, co ani nie byłoby dziś aktualne, ani też nie było wcale zamysłem Różewicza. Nagość jest w tym spektaklu konieczna, jest jego naturalnym elementem.

- Powiedziałaś, że tej nagości jest ostatnio bardzo dużo, czy nie myślisz, że w którymś momencie przestanie w ogóle robić wrażenie?

- Ja nawet nie wiem, czy już dziś tak trochę nie jest. Na mnie nagość w teatrze nie robi w ogóle wrażenia, za chwilę nadzy aktorzy będą już niemodni. Jest tyle niepotrzebnie używanej nagości. A przecież rzecz nie polega na tym, czy się mówi nago, czy nie, czy się w ręku trzyma pierś, czy co innego, tylko na tym, co się mówi i po co. Często jest to po prostu forma wpisana w dramat.

- Ale rozbieranie aktorów w tekstach klasycznych?

- Taka nagość wynika tylko z tego, co sobie wymyślił reżyser, a nie z tego, co za sobą niesie dramat. Grając w "Białym małżeństwie" na początku wstydziłam się, próbowałam specjalnie w cienkiej cielistej koszulce, żeby czuć się trochę naga, dzięki temu szybko przełamałam tę granicę i kiedy przyszła próba, na której miałam się już rozebrać, nie miałam z tym problemu. Poza tym świetnie wiedziałam, po co i dlaczego ta scena musi być właśnie taka. Po tej próbie zdałam sobie sprawę, że dla mnie ta nagość jest kostiumem; do jednej sceny mam koszulę nocną, do innej sukienkę, a do innej jestem nago. I myślę, że tak może stać się z teatrem, że po prostu pewne rzeczy będą kostiumem, raz modnym, raz nie. W rewelacyjnym spektaklu Teatru DV8, w pewnym momencie tancerz mówi, że każdy jego ruch nogą kosztuje tyle euro, a ręką tyle, a z emocją tyle, a te wszystkie ruchy nago kosztują podwójną stawkę. Rozbiera się i zaczyna tańczyć cały układ nago; mężczyzna, tańczący zupełnie nago bardzo skomplikowany układ, można sobie wyobrazić, jak to komicznie wygląda, a zarazem mówi tyle o naszym świecie; o tym, że sprzedajemy nasze ciała i płaci się za to tylko dwa razy więcej. Ja też miałam od "Playboya" propozycję, której nie odrzuciłam, i tak każdy może sobie kupić bilet za 30 zł, iść do teatru i obejrzeć mnie gołą, jak biegam po scenie. A tu mam zdjęcia, które są piękne, więc dlaczego nie?

- A czy wyobrażasz sobie propozycję rozebrania się, której byś odmówiła?

- Oczywiście, że sobie wyobrażam. Odrzuciłabym każdą propozycję, w której rozebranie się nie byłoby uzasadnione, nie byłoby dla mnie tematem sceny. Grałam kiedyś prostytutkę-epizod, w którym miałam się rozebrać, a nie widziałam powodu. Rozmawiałam z reżyserem kilka godzin i w końcu przyznał mi rację. Potem przez konstrukcję filmu okazało się, że ta nagość jest jednak potrzebna i pokazali dublerkę, ale dla sceny nie miało to żadnego znaczenia. Jeśli propozycja rozebrania się dotyczy tylko względów estetycznych, to proszę bardzo dublerkę i to też tylko, jeśli to w ogóle ma jakiś sens, bo przecież dublerka nie ma napisu na tyłku: - jestem dublerką, jest w końcu częścią mojej postaci.

- Ale pozowanie do "Playboya" nie ma uzasadnień artystycznych. Czy uważasz, że ma?

- Nie, tu akurat chodzi tylko o zrobienie sobie pięknych zdjęć.

- Taka kobieca przyjemność...

- Tak, bo przecież nigdy nikt już ci takich zdjęć nie zrobi; tu masz możliwość stylizacji: kobieca próżność. Nagość "playboyowa" jest też kostiumem, w związku z retuszem, ze światłem, z piękną oprawą. Te zdjęcia wcale nie szokują, są po prostu ciekawe lub nie.

- A jakbyś miała powiedzieć coś o tej granicy pomiędzy nagością marketingową a nagością artystyczną; można ją w ogóle wyznaczyć?

- Myślę, że nagość marketingowa jest wtedy, kiedy służy wyłącznie sprzedaży produktu, a nie przekazaniu idei. Oczywiście można się spierać, że przecież w nagości marketingowej też chodzi o sprzedanie jakiejś idei... Ale myślę, że każdy tę granicę nosi w sobie i dla każdego przebiega ona w innym miejscu, zależnie od wrażliwości. Dla mnie z tą granicą jest trochę tak jak z prostytucją, jak z pytaniem o to, kiedy możemy mówić o prostytucji, a kiedy jeszcze o zabawie. Prostytucja jest wtedy, gdy się bierze pieniądze, wtedy zaczyna się problem, problem, że coś takiego w ogóle musi występować między ludźmi. Tak samo jest z nagością: problem zaczyna się wtedy, kiedy to sprzedaż produktu jest jej celem, i wtedy powstaje pytanie, co się z nami dzieje, że musimy sprzedawać sobie produkty poprzez nagość? Patrzę na nagie reklamy i myślę sobie: i po co?

- Czy to znaczy, że byłaś jedną z kobiet zbulwersowanych reklamami Radia 94?

- Nie, one mnie akurat śmieszyły, były zabawne. Nie znam tego radia, ale hasło i pomysł były przemyślane. Ale golasy wszędzie poprzyklejane do produktów - to dopiero mnie drażni. Ostatnio urządzałam mieszkanie i byłam w szoku widząc np. reklamę łazienki, w której goły strażak w hełmie polewa prysznicem jakąś rozpaloną kobietę - to jest absurd. Wszystko z gołą babą: kafelki, na których leży goła baba, dywan z gołą babą, wanna. Nie wiem, może bardziej by mi się podobało, gdyby to byli goli faceci, choć to by było pewnie mniej apetyczne.

- Wracając jeszcze do "Białego Małżeństwa", czy można powiedzieć, że jego pointa wpisuje się jakoś w dzisiejszy dyskurs feministyczny?

- Myślę, że tak. Dziesięć lat temu ten spektakl być może byłby jeszcze nieaktualny (nie był robiony w Polsce od 18 lat). Ale teraz jest superwspółczesny, ponieważ dostał drugiego dna w postaci feminizmu, w postaci eksponowanego homoseksualizmu, problemów z tożsamością płciową, problemów z tym, że nie ma granic, że wszystko jest unisex; nawet kobiety i mężczyźni są unisex. Homoseksualizm stał się poszukiwaniem, a nie celem. "Białe małżeństwo" mówi o tym, co się dzieje z płciowością w naszym świecie, a zwłaszcza w Polsce, bo przez te wszystkie etapy, przez które inne kraje przechodziły latami, my przechodzimy w mgnieniu oka. Przychodzą nowe wzorce i natychmiast zostają wykorzystane, nie dochodzimy do nich, tylko bierzemy je. Myślę, że dużo jest dziś takich Bianek i Paulinek, zarówno dziewczyn jak chłopców. Bianka szuka miłości platonicznej; jej nagość jest nagością aseksualną, czy wręcz ponadseksualną. A nagość Paulinki, taka drapieżna i prowokująca, jest również szukaniem miłości. Paulina, jako sierota, zawsze była w tej rodzinie druga, nikt jej nie potrzebował, nie przytulał. U Różewicza jest ona gruba i bardzo kobieca, moja Paulina nabiera trochę innego wymiaru, jest raczej takim kurczakiem, który próbuje być kobietą. W każdym razie to zderzenie dwóch różnych nagości jest tak naprawdę zderzeniem dwóch sposobów poradzenia sobie z tym samym, bardzo aktualnym problemem; są to dwa odmienne wołania o bliskość i zrozumienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji