Artykuły

Róża w krainie czarów

I wielkim pisarzom zdarza się tworzyć nieudane dzieła. Ale że najczęściej popadają one w zupełne zapomnienie, nikt ich wielkim nie wypomina. Choć bywa i tak, że to, co kiedyś uznano za dzieło nieudane, po latach, przy jakiejś ponownej jego odsłonie, ukazuje się w nowym, lepszym świetle.

Dziękuję za różę, dramat Marii Kuncewiczowej – autorki Cudzoziemki – prowokuje do pytania, czy nie jest właśnie tego typu przypadkiem. Powstał w roku 1950. W Londynie, gdzie pisarka mieszkała na emigracji. I tworzyła – z ambicjami by zaistnieć i na brytyjskiej scenie literackiej, a i teatralnej właśnie.

Miał trafić właśnie na deski jednego z londyńskich teatrów. Niestety, mimo starań autorki i grona zaprzyjaźnionych z nią Anglików, nic z tego nie wyszło. Może i „stety”, bo sztuka niezbyt się miejscowym podobała; dowodem kolejnym jest jej porażka w konkursie na słuchowisko BBC. Wystawiono ją więc tylko raz – w tamtejszym ognisku polonijnym w roku 1956.

W Polsce też nie zaistniała. Owszem, w 1963 opublikował ją miesięcznik „Dialog”, ale nie skusiła żadnego z teatrów. Dopiero w roku 2007 odbyła się jej prapremiera; choć to akurat słowo na wyrost, jako że zadania podjęli się amatorsko… pensjonariusze artystycznej willi „Kuncewiczówka” w Kazimierzu Dolnym. Bez powodzenia zresztą, bo o całym przedsięwzięciu pisano wtedy raczej jako o literacko-teatralnej ciekawostce niż odkryciu, i uznano za ostateczny dowód, że Dziękuję za różę było artystycznym potknięciem znakomitej pisarki.

Że oceny to zbyt kategoryczne, stara się dowieść Alicja [Alina] Moś-Kerger – młoda, związana ze śląskimi scenami, ale dobrze już znana w Polsce autorka dramatów i reżyserka, która najpierw przekonała do swej wizji dyrektora koszalińskiego teatru, a dziś wygląda na to, że i jego widzów, jako że Dziękuję za różę wystawione – tym razem naprawdę prapremierowo – w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym najwyraźniej zyskało ich uznanie.

Choć oczywiste w odbiorze nie jest, a i po cienkiej linii stąpa, przyjmując perspektywę feministyczną, bardzo współczesną, na dodatek posługuje się przy tym poetyką baśni „dla dużych dziewczynek”, a nawet kiczu.

Dziękuję za różę prowokuje jednak do takich odczytań i teatralnych form, jako że łączy w sobie głęboki psychologizm i nurt tożsamościowy z fabułą rodem z melodramatu, absurdalnym humorem i fantasmagoriami. Oto młodziutka i dziewczęca Barbara (Adrianna Jendroszek), świeżo wydana za mąż za Roberta Bigginsa (Wojciech Kowalski), usiłuje się odnaleźć w nowej roli społecznej – żony, gospodyni domu, kobiety.

Przytłoczona tym zadaniem – szczególnie trudnym w środowisku mieszczańskim, konserwatywnym – i traktowana przez męża i jego znajomych jak przedmiot, któremu do szczęścia wystarczyć mają co najwyżej inne „luksusowe” przedmioty (tu: urastająca do rangi symbolu – lodówka, choć trzeba pamiętać, iż rzecz napisano w latach 50.) – szuka ucieczki w fantazjach swego dziecięcego jeszcze świata oraz w romantycznej miłości do robotnika – malarza pokojowego Alka Hardy’ego (Adam Lisewski), która też jest po trosze taką fantazją.

Osadzoną w klimatach angielskiej literatury dla dzieci – a przede wszystkim Alicji w Krainie Czarów Lewisa Carolla – z jej groteskowym stylem, żartem słownym i sytuacyjnym, upozowanym na powagę, oraz niepokojącą aurą.

Alek maluje różę na ścianie mieszkania Bigginsów. Różę dla Barbary. Różę, którą jest Barbara, piękna i świeża. Ale kiedy w wyniku podstępnej intrygi (przepraszam za spoiler, lecz nie ma on większego znaczenia dla sensu tej opowieści) zginie, baśniowy świat młodej pani Biggins też legnie w gruzach. Czy może raczej: nabierze znamion koszmaru.

Alicja Moś-Kerger – idąc za śladem Marii Kuncewiczowej, która właśnie takie mroczne sny – rodem z innej – nomen omen – Alicji… – uczyniła istotą swojego tekstu – nie ukrywa zresztą ani na chwilę, że jej Dziękuję za różę to groźna baśń dla dorosłych. A umowne tło i „sztuczna” narracja rodem z Harlekina to tylko dodatkowe znaki interpretacyjne dla bardzo współczesnej, choć i uniwersalnej opowieści o społeczeństwie opresyjnym – wobec kobiet, a i ludzkiej wolności, indywidualności w ogóle.

W owe przesłanie i przestrzenie wprowadza nas już sceneria przedstawienia – konwencjonalny dom państwa Bigginsów sąsiaduje tu, ale i łączy z domem Pana Kuku (Jacek Zdrojewski), repliką Króliczej Jamy z Alicji w Krainie Czarów. A całość tonie w półmroku, który oplata ogrodowa zieleń.

Scenografia i kostiumy Natalii Kołodziej – przez scenę przesuwają się tajemnicze, groźne stwory rodem z Lewisa Carrolla (wielkie króliki i raki), a dwaj nastający na Barbarę mężczyźni, kupczący jej losem i ciałem, Ryszard Biggins (Wojciech Kowalski) i dr Jones (Wojciech Rogowski) są – identycznymi prawie… żółwiami – nie pozostawiają wątpliwości, że historia młodej kobiety, będącej ofiarą męskiego mobbingu i społecznej presji, czytana ma być przez traumy moralnego wyzysku i gwałconej tożsamości. Więcej tu może nawet braci Grimm niż Carrolla, bo to, co u niego było przede wszystkim absurdalne, tu jest przede wszystkim groźne, a to, co w Alicji… było zabawnie niepokojące, tutaj jest głównie cyniczne i złowrogie.

Niestety, tak ujawnione mroki dziecięco-dziewczęcej jaźni – już od początku wyakcentowane na scenie – wskazując kierunek, w którym powinna zmierzać nasza percepcja przedstawienia – sprawiają zarazem, iż historia Barbary właściwie się nie rozwija. Duszna sceneria, sztywne, sztuczne postaci-idee – stanowiące jedynie tło dla jej zmagań z rzeczywistością – przytłaczają ukryty w tekście dowcip, pozbawiają też akcję zaskoczeń. Teza przygniotła formę? Tak, ale też forma zdominowała tezę. Za mało w spektaklu dystansu do melodramatycznej, naiwnej – jeśli wziąć rzecz dosłownie – opowieści; szkoda, bo gdyby się udało wprowadzać Barbarę – ale i nas, widzów – w ten świat po trochu, napięcie by rosło, zmieniając się w końcu, zgodnie z ideą spektaklu, w koszmar, a świat Szalonego Kapelusznika i Białego Królika – którym (-ymi?) okazuje się Kuku – oszalałby i pogrążył w mroku dopiero w finale, z większym efektem.

Pan Kuku – Jacka Zdrojewskiego – to skądinąd najciekawsza rola w spektaklu – właśnie: rola. Młody, ale postarzały człowiek, a zarazem ni to dziecko, ni to postać z baśni (po trosze też Szalony Kapelusznik – patrz: cylinder, który nosi) – ukazuje się nam po trosze; od zabawnego przebierańca, przez wiernego sługę, aż po rolę podwójną: sprawcy i ofiary tragedii. Zdrojewski umiał te stany ukazać delikatnie, bez szarży, przekonująco. Przekonująca jest też Adrianna Jendroszek jako Barbara-Alicja – dziewczęca, krucha, pełna marzeń u progu budzącej się i szybko zabijanej kobiecości.

Innym aktorom przypadły role statyczne, a właściwie figury – mówiąc po prostu: nie za bardzo mieli co grać, co także osłabia wymowę spektaklu. Stawiającego raczej na siłę i wyrazistość całego przekazu niż niuanse psychologii i rysunku dramatycznego. Był to pewnie wybór świadomy, jako że sztuka Kuncewiczowej jest dość schematyczna, by nie rzec powierzchowna w tej mierze. Podobnie jak w postrzeganiu dwóch sfer społecznych – tej wyższej, tu: mieszczańskiej, flirtującej z polityką, i tej niższej – Pan Kuku, Alek.

Jej dwuznaczna baśniowość sprawia jednak, że daje okazję do uniknięcia pułapek taniej publicystyki. I właśnie z tej furtki skorzystały twórczynie spektaklu (bo do reżyserki i scenografki dołączyć należy autorkę choreografii Katarzynę Kostrzewę). Czy ocaliły przez to zapomniany dramat? Tak, i Bałtyckiemu należy się za to uznania. Ale czy dały Dziękuję za różę artystyczne paliwo do kolejnych inscenizacji? No cóż, wątpię. Potencjał sztuki wydaje się na to zbyt słaby; chyba że potraktowano by tekst ostrzej, nie tylko mocniej akcentując współczesne przesłania, ale i śmielej grając z jego archaicznymi dzisiaj konwencjami.

To wszystko nie zmienia jednak postaci rzeczy, iż możemy oglądać w Koszalinie przedstawienie ciekawe i starannie zrealizowane; intrygujące (nastrojowa, niepokojąca muzyka Marka Zelewskiego) i nośne emocjonalnie. Takie, o którym rzec można, iż się nam podobało. A i zachęciło do myślenia o niezmiennych mechanizmach naszego świata; mechanizmach, którego twardo przykręcone śruby można jednak i trzeba próbować odkręcić. Nie tyle może jednak samą wyobraźnią, ile właśnie ostrym rozpoznaniem rzeczywistości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji