Artykuły

Archiwum X

Ta "Kartoteka" przypomina trochę szukanie odpowiedniej karty użytkownika przez panią w bibliotece. Rzadko udaje się jej za pierwszym razem odnaleźć odpowiednią, więc musi kilkakrotnie cały zbiór przejrzeć od nowa - o "Kartotece" w reż. Michała Zadary we Wrocławskim Teatrze Współczesnym pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.

Najnowsza premiera Michała Zadary przypomina oglądanie telewizorów w hipermarkecie. Stajemy naprzeciw trzydziestu różnych ekranów, na każdym wyświetlany jest inny program, co powoduje, że po kilkunastu minutach nie jesteśmy w stanie odróżnić ich jakości. W teatrze możliwa jest wersja 3D, czyli rozgrywanie scen między widzami, zmuszanie ich do reakcji.

Klasyczny podział na scenę i widownię zniknął, widzowie siedzą na podestach wzdłuż ścian, a w korytarzowej przestrzeni między nimi rozgrywają się działania aktorskie. Scenę rozjaśniają niezmiennie zapalone robocze światła, nie licząc dwuminutowego epizodu z lampą stroboskopową. Zadara, idąc za sugestiami Różewicza, pozwala widzowi przemieszczać się, wybierać aktorów i rozmowy, którym chce się przysłuchiwać (z boku na schodkach, na zewnątrz za drzwiami lub w środku między właściwymi podestami dla widzów). Bierność oglądającego szybko obraca się w obojętność i nudę. Niestety, również jego uważne śledzenie nie gwarantuje ciekawych efektów. Reżyser chciał pokazać chaos, ateatralne podejście do tekstu, zagubienie bohaterów. W tym celu bardzo trafnie pozbawił aktorów konkretnych ról, rozpisał tekst Różewicza na głosy, uzyskując efekt zaburzenia motywacji psychologicznej. Wyświetlił jednocześnie kilkadziesiąt absurdalnych scen, kazał aktorom biegać, skakać, rzucać na podłogę, tarzać, wspinać po filarach itd. Jednak oprócz widocznego zmęczenia, potu i pragnienia niewiele więcej te zabiegi powodują. Forma szybko okazuje się niewystarczająca, by przekazać coś ponad niezrozumienie świata, o czym wprost mowa u Różewicza.

Jest kilka scen, dzięki którym można z "Kartoteki" Zadary coś wyciągnąć. W jednej z nich aktorzy na kilkunastu metrach wzdłuż podestów układają domino z kolorowych segregatorów. Gdy układanka upada, w panice wskazują dookoła palcami i błyskawicznie rozrzucają segregatory pod stopami widzów, jakby chcąc zatrzeć wszelkie ślady obecności biurowych rekwizytów. Ta scena nie tylko jest jasna ze względu na oczywistą korespondencję z tekstem Różewicza, ale głównie przez jej trafność i błyskotliwość. Innym przykładem są grane na korytarzu sceny Szymona Czackiego/Jana Peszka z Leną Frankiewicz, w których opowiadają o swoim ojcu i chłopięcych marzeniach. Oczywiście nie ulega wątpliwości, że Zadara jest reżyserem już doświadczonym i świadomym, więc forma "Kartoteki" jest zamierzonym eksperymentem formalnym, rozgrywką reżysera z dramatopisarzem. Powstaje jednak pytanie, na ile cokolwiek z tego wynika. Co reżyser chce powiedzieć poprzez taką konwencję wobec jednego z najwybitniejszych dramatów polskich XX wieku? Zamierzona niekonsekwencja scenicznego świata zbyt często wymyka się spod kontroli i nie dąży do żadnego celu. Trwa sama dla siebie.

Zwrócenie uwagi na autentyczne zmęczenie wszystkich aktorów jest pomysłowym wywróceniem stereotypowego myślenia o bohaterze "Kartoteki" według tekstu, czyli figurze przykutej do łóżka, unieruchomionej, pozbawionej możliwości działania. Tutaj tylko kilka minut jest statycznych, w których niewiele się dzieje. Pozostałe dwie godziny to intensywne zaangażowanie cielesne wszystkich aktorów. Jedynym sygnałem potrzasku, uwięzienia, zmarnowanego wysiłku jest spuszczony nagle z sufitu na łańcuchu metalowy ptak, trzepoczący głośno skrzydłami, jakby próbował się zerwać i uciec. Podobnie aktorzy uciekają jednymi drzwiami, powracają drugimi, uderzają głową w drzwi, ale gdy je otwierają okazuje się, że to rekwizytornia Teatru Współczesnego, a nie wyjście na zewnątrz. Wszystkie te zabiegi są oczywiście teatralnie efektownie, ale ciągle nie odpowiadają na pytanie o cel ich stosowania, o konkluzję, jaką spektakl powinien zawierać, o uzasadnienie trzymania widowni przez dwie godziny w jednym miejscu.

Zadara czerpie z performance'u, który mocno podkreśla zdarzenia "tu i teraz", umowność działania i jednoczesne silne zaangażowanie odbiorcy w akt tworzenia - w spektaklu aktorzy siadają obok widzów, proszą, by zmienili miejsca. Pozwalają każdemu oglądać na co ma ochotę, śledzić Jana Peszka lub nie, chodzić po scenie lub siedzieć na podeście. Jak powiedział Frank Castorf: "każdy ma taki spektakl, na jaki zasługuje", choć jego słowa odnosiły się do duchowego bogactwa każdego widza. W tym wypadku chodzi o wytrącenie go z bierności anonimowego obserwatora. Jednocześnie jednak, to widz postawiony jest w roli głównego bohatera i gubi się w wątkach, zdarzeniach, rzadko rozumie kto jest kim.

Wydawałoby się, że to całkiem radykalna w formie propozycja teatralna. Nie można odmówić Zadarze ciekawej koncepcji, poszukiwania formalnej rewolucji, przynajmniej dla samej inscenizacji "Kartoteki". Odniosłam jednak wrażenie, jakby nie zdołał uciec przed sceniczną tautologią. Choć unika jej na poziomie dosłownym (Pan w Czapce, wcale na szczęście nie nosi czapki), to popełnia w ujęciu ogólnym - zobrazował rozbicie osobowości nie obsadzając aktorów w konkretnych rolach, a zagubienie w rzeczywistości poprzez absurdalne powtarzające się czynności.

Trudno jednoznacznie ocenić najnowsze dzieło Zadary. Na pewno nie można określić go jako bezwartościowego, ale trudno nie wskazać wad, obniżających efekt artystyczny. Ta "Kartoteka" przypomina trochę szukanie odpowiedniej karty użytkownika przez panią w bibliotece. Rzadko udaje się jej za pierwszym razem odnaleźć odpowiednią, więc musi kilkakrotnie cały zbiór przejrzeć od nowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji