Artykuły

Wieczór pompona

"Najzwyklejszy cud" w reż. Natalii Łapiny w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Mrugnij czasem. Niewiele sił to wymaga, a ulgę przynosi. Że nie w pełni pojmujesz, co i po co gadasz ze sceny; że nie w całości łapiesz, co i po co na scenie czynisz; że umyka ci koncept całości i w piątej minucie dzieła zaczynają tobą targać grube wątpliwości, czy koncept, choćby mikry, w ogóle istnieje - wszystko to detale. Raz na dziesięć minut mrugnij sprytnie - wtedy nikt nie zauważy, że mrugasz z wnętrza mętnego bigosu. Mrugnij - widz to lubi.

Widz lubi ubaw jasny, bez niespodzianek, sekretów i innych zapadni intelektualnych. Lubi tak po prostu wiedzieć, że ty lubisz to samo. Mrugaj więc. Wypuść sygnał, że oto bawisz się, siebie i grę swą ciągle w nawias bierzesz. Niechaj widz pojmie, że jesteś ponad to wszystko, że elegancko unosisz się nad stertą wygłupów, co je odstawiasz tam, na dole, na scenicznych dechach. Niech wie, że to tylko tak na niby, dla hecy, niepoważnie, ot, coś jakby wuj na imieninach cioci po kielichu racami dowcipu miotający bez opamiętania. Przecież nie będziemy do wuja przykładać miar strzelistych! Nieprawdaż? Mrugnij więc, co ci szkodzi.

Mrugnij do widza, bo on chętnie ci odmrugnie. I tak - złączeni w podwójnym przymrużeniu waszym wyższościowym - uśmiechnięci zanurkujecie w mętnym, lecz cudnie w usprawiedliwiający mętniactwo nawias wziętym, bigosie gier i zabaw ogólnie jajcarskich, w szczegółach zaś: slapstikowo-kabaretowo-groteskowo-jarmarczno-kuglarskich. Mrugnij, a będzie całkiem tak, jak w czwartek wieczorem w krakowskiej PWST, gdzie studenci Wydziału Aktorskiego pokazali swój spektakl dyplomowy - "Najzwyklejszy cud" Eugeniusza Szwarca. Cud ledwie najzwyklejszy? Nie, był to cud najniezwyklejszy - ten mianowicie, że studenci nie zamrugali się na śmierć.

Co minutę sunął ze sceny sygnał powiek: uwaga, zaraz palnę minę śmieszną niesłychanie! No i robił student minę śmieszną niesłychanie. Co pięć minut toczył się mrugający komunikat: trzymajcie się, bo zaraz będzie wic nad wicami! No i stawał się wic nad wicami. Co dziesięć minut mruganie szeptało: a teraz, proszę ja ciebie, zatańczy panna Gieras! No i tańczyła. Wprawdzie nie panna Gieras, ale w dziele przez Natalię Łapinę wyreżyserowanym zupełna nieobecność przysłowiowej panny Gieras nie ma żadnego znaczenia.

Tak oto minuta po minucie narasta mętność bigosu. Potwornieje mruganie. Ktoś, kto się w programie nie ujawnił a za wizualną stronę bigosu odpowiada, wcisnął studentom na głowy ażurowe berety z kolorowej wełny. Paradują więc tak, bo niby co innego pozostaje? Czasem tylko student pobawi się pomponem. I dobrze - w końcu studentowi też się coś od rektora należy! Gdy nie paradują w pomponach - by wzmóc karnawałowość hasają tanecznie, pieśni pieją bądź grają, że grają na różnych instrumentach. Mamy studenta z saksofonem, studenta przy pianinie, studentkę z bandoneonem, a nawet, wystawcie sobie, zucha z gitarą na prąd. Szczerze winszuję.

Ktoś hecnego fikołka fiknie - frenety. Ktoś kuglarsko na jednej ręce stanie - wiwaty. Ktoś zabawnie się przewróci - gwizdy aprobaty. Tak, już po trzech minutach publiczność była w ich władaniu - na tym polega potęga mrugania. Ktoś nos na okiennej szybie szalenie dowcipnie rozpłaszczy - szaleństwo. Studentka na studencie anglezować będzie w stylu godnym Wielkiej Pardubickiej - widownia przemienia się w stado norek, którym brzuchy z radości na strzępy pękają. Nie ma co dalej wymieniać. Niech na koniec tej sekwencji wystarczy postać Myśliwego w wydaniu Wojciecha Niemczyka. Nie kryję - od czwartku jest to mój ulubiony student. Otóż, nikt tak bosko jak student Niemczyk nie robi miny wioskowego głupka, albowiem nikt nie potrafi z takim wdziękiem i szybko wystawiać i chować języka w szparze po prawej stronie warg, patrząc od strony widowni. Istny student mrówkojad!

To cieszy. By tak wystawiać i chować - warto było w PWST sumiennie harować lat cztery. Kto wie, studenta Niemczyka nauczał może sam profesor Lupa? Mamy mrówkojada dyplomowanego. Powtarzam - to cieszy szalenie. Ale gdzie teatr? Gdzie - co tutaj najważniejsze - aktorstwo? Gdzie zainteresowani dostrzec mają studenckie talenty, studenckie przeciętności bądź studenckie beztalencia? Jakim cudem - najzwyklejszym czy nieziemskim - mają zainteresowani ocenić, co tam w studenckiej trawie piszczy i na którego magistra warto postawić? Przecież w dziele Łapiny nic nie widać. Kompletnie nic, poza mniej lub bardziej udatnym ponadtrzygodzinnym wygłupem scenicznym.

Gdzie opowieść, co by miała początek, środek i koniec, lecz w sobie, a nie na upoconym z nudów cyferblacie moim? Gdzie Szwarc i jego dziwna historia, ta bajka, ta klasyczna forma bajkowa, pełna wszystkiego, co niezbędne, co z dzieciństwa pamiętamy - dworu, gospody, polowań i trudnej miłości bladego biedaka do pięknej królewny - którą to formę Szwarc dokumentnie przenicował groteską? Gdzie to bajanie, co lekko miesza sen z jawą, wyobrażenia z realnością, marzenie z twardością codzienności? Bladego pojęcia nie mam. Odpowiedź zna tylko tajemnicza pani Łapina.

Mnie zostaje mrówkojad, fikołki i pląsy, zostaje saksofon i gitara, zostają hecne miny, sterty jarmarcznych gagów i bez litości puszczająca perskie oczka drużyna w ażurowych beretach z papuziej włóczki. Zostaje męczący ołów ich skatowanej lekkości. Tylko to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji