Artykuły

Wylane za kołnierz

Nie ma wątpliwości, że Polska zmieniła się ostatnimi czasy zdecydowanie, ale jest wątpliwość, czy aby równie wyraziście przeistoczył się Polak. Czy, dajmy na to, pozostał przy narodowym uwielbieniu dla kobiet, śpiewu, a zwłaszcza wina? Czy osiągnięcie niegdysiejszego „olimpijskiego minimum” tysiąca gram na głowę uchodzi wciąż za punkt honoru, czy jest już dziś poprzeczką dyshonoru? Jak patrzymy na karkołomny co we back Polaka na łono rodziny po walce o „minimum” — z zazdrosnym podziwem, czy też z politowaniem? W końcu — by zbliżyć się już do teatru — co jest na dziś trudniejsze dla rodaka: odegranie trzeźwości w stanie szczęśliwości, czy odwrotnie — stanu szczęśliwości, gdy znikąd pomocy, gdy lekko osłodzona herbatka udaje gorzką żołądkową? Czy sukcesem upijamy się bezmyślnie, czy czujnie?

Tych kilka myśli, co nie nowe, naszło mnie na Oślich latach Michaela Frayna, którymi (dowcip to mimowolny…) krakowski Teatr Bagatela otworzył nowy, jubileuszowy (75-lecie!) sezon. U Frayna sporo się pije, po czym wkracza monumentalny kac. Problem jednak nie w tym, że naszły mnie akurat myśli mało oryginalne, ale w tym, że w ogóle mnie naszły. Że Ośle lata dają czas na tzw. refleksje, miast — jak niegdysiejsze Mayday, również farsa, również w reżyserii Wojciecha Pokory — zająć się profesjonalnie moim śmiechem. Czyli nie pozostawić czasu na nie innego, gdyż, jak słusznie zauważa w programie Mariola Olesiak, w farsie „o nic nie chodzi, jedynie o zabawę, śmiech pusty, ale za to szczery i pełną gębą”.

Z powodu alkoholu, który nie został wypity na scenie, na Oślich latach śmiałem się jakoś nieszczerze i półgębkiem. Pita była herbata w roli angielskiej whisky, pili zaś Polacy, jako angielscy dżentelmeni na zjeździe absolwentów równie wytrawnego, jak i oni męskiego college’u z wiekowymi tradycjami. Niestety, udawana polska popojka w angielskich dekoracjach. I polski kac. Okazało się, że odegranie przez rodaka-aktora stanu szczęśliwości, gdy w środku pusto, jest jednak zadaniem piekielnie karkołomnym. Zwłaszcza na scenie i zwłaszcza jeśli sięga się zbyt powierzchownie i łatwo do zasobu życiowych doświadczeń. Wychodzi z tego zawsze dość żenujący sceniczny banał. Na dodatek nudny — jak w bagateli.

Problem, rzecz jasna, nie w alkoholu — nie w herbatce zastępującej procenty. Problem w tym, KTO pije, czy jest KOMU wypić. Problem w wyrazistości postaci. Aktor bowiem komponuje coś precyzyjnie i oryginalnie od początku do końca — albo nie; i wtedy nie ma żadnego znaczenia, czy w ogóle cokolwiek robi na scenie. Stąd właśnie „pijacka” etiuda Tadeusza Wieczorka jako woźnego Sydneya Birketta tak ładnie zabrzmiała na tle kompletnie nijakiej pijącej reszty. Wypił jednego za dużo, ale to Birkett wypił, ktoś wypił, ktoś, kto by zaistniał i bez tego. Całkiem tak, jak świetny Kenneth Smell Łukasza Żurka, absolwent niepijący, nieudacznik życiowy, w którym rodzi się powoli męski Lew. Jak wyciszona z latami „ciota” z czasów studenckich, Norman O. P, Tate Macieja Słoty, dbający, czy też dbająca, jakby z rozpędu, o kobiecą subtelność konwenansu. Zwłaszcza w piciu.

A reszta? Kim byli i jacy byli, poza tym, że pili scenicznie na smutne w tym wypadku jedno kopyto? Do dziś nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że byli identyczni. Jakby wymienni. Raczej bez wyrazu, bez jasno określonych charakterów. Właściwie żadni. A już najmniej angielscy. I pewnie dlatego Ośle lata, ta farsa omyłek i gagów, zabrzmiała cokolwiek fałszywie. Owszem, budzi śmiech, ale tylko śmiech poniekąd, takie ni to, ni sio. I może jeszcze tylko jedną, banalną zresztą refleksję. Otóż, niegdysiejszy sukces Mayday niczego z samego rozpędu nie gwarantuje. Za udanym ciosem podążać trzeba bardzo ostrożnie. W każdym bądź razie — nie upijać się po polsku to angielskich okolicznościach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji