Artykuły

Erzace normalności

Dorota Masłowska bywa nostalgiczna, a jej tęsknota za przeszłością zdaje się wynikać tyleż z zupełnie naturalnego sentymentu do dzieciństwa, ile z niechęci do bezsmaku tego, co dzisiejsze. Do pokracznego mitologizowania codzienności, do pleksiglasowej Warszawy udającej zachodnioeuropejską stolicę, do niedrogiej mielonki z Biedry robiącej za „Szynkę drobiową pradawną” – pisze Piotr Olkusz na teatralny.pl. 

„Chleba! Chleba!” – krzyczy w ostatniej scenie Między nami dobrze jest Mała metalowa dziewczynka, jakby świadoma biednego bezsmaku jej otoczenia. I właśnie na tej nostalgii gra się w inscenizacji Więcej niż możesz zjeść.

Więcej niż się gra. Nostalgia staje się dla reżysera Marcina Nowaka najważniejszym kluczem do interpretowania publikowanych kilka lat temu na łamach „Zwierciadła” felietonów parakulinarnych Doroty Masłowskiej (i jednego felietonu z „Dwutygodnika”). Masłowska wspominała lizany w dzieciństwie cukier waniliowy i kakao (najlepiej niemieckie)? W takim razie Marcin Nowak robi jakby wymarzony w dzieciństwie, puszący się teatralną machinerią spektakl. Patrząc na tę kręcącą się ruchem karuzeli scenę obrotową, na większe niż w największych popeerelowskich kinach panoramicznych ekrany migoczące od jaskrawych projekcji wszystkiego, na gigantyczne meble jakby zwędzone z rekwizytorni filmu Kingsajz, czułem się trochę jak kilkulatek stojący nocą przed świąteczną lodówką, z której można sobie brać i brać więcej niż można zjeść. I to nie żadnego karpia w panierce czy marynowane podgrzybki: ale samo, samo, samo słodkie.

Trzeba przyznać, że ta metoda działa długo i na każdy obrót sceny czekamy z pytaniem o to, co tym razem pojawi się przed oczyma. Wielkie torty, kolorowe spaghetti, wnętrza kuchni, jadalni, samolotu… Scenografia grupy Bracia (Aga Klepacka, Maciej Chorąży), wykonana – jak zwykle w Nowym – z najwyższą rzemieślniczą precyzją, odgrywa kluczową rolę w przemienieniu potoku słów w wizualną zabawę. Aktorzy zresztą doskonale odnajdują się w tej konwencji, tworząc z precyzją żywe obrazy czy też ogrywając nienaturalnie duże i kolorowe rekwizyty. Dzieje się to poniekąd kosztem ich gry, która staje się mechanicznym zamieraniem w bezruchu i przebudzaniem do chwilowego działania. I paradoksalnie im mniej troszczą się o wiarygodność, tym ciekawszy staje się spektakl. W ogóle zresztą najlepiej jest wtedy, gdy nikt nie próbuje uwiarygadniać wypowiadanych kwestii, ilustrować ich gestem czy sceniczną aranżacją. Gdy pozwala się płynąć tekstowi, bez nadmiernych ingerencji w jego strukturę czy nawet rytm. Wyjątkiem jest pewno szalenie efektowna rola Moniki Buchowiec, która mówi, porusza się i wygląda jak sama Dorota Masłowska (z epoki niedbałego dresu i buntowniczego zaczesania włosów na oko). Ta aktorka ma na swoim koncie kilka wspaniałych ról w Nowym, w których udowodniła, że potrafi przeprowadzić ewolucję swojej postaci. W Więcej niż możesz zjeść bawi się jednak sztampą czy parodią – w sposób doskonale precyzyjny. I można by w jej zawadiackich gestach widzieć kontrpropozycję dla mieniącego się tysiącem barw scenicznego obrazu – tylko czy w gruncie rzeczy nie mamy również u niej do czynienia z tęsknotą za estetyzowaniem wszystkiego?

Bo reżyserowi tak trudno jest się rozstać z landrynkową urodą scen, że nie ma w tym spektaklu niczego, co by nieco skwasiło kolejne epizody. Utrzymana w estetyce telewizyjnego talk show opowieść o tym, jak się pozbyć zbędnych stu złotych („szybko, źle i bez sensu” – pisze Masłowska, odsyłając do oferty restauracyjnej Sopotu) jest może nie tyle refleksją o wszystkożerności Polaków na wakacjach, ile drwiną z głupoty blond-uczestniczek telewizyjnego prime-time’u, nie głębszą niż warstwa lakieru na ich tipsach. W wagonie Warsu Masłowskiej jechali także (a może przede wszystkim) ci szarzy, zwyczajni mężczyźni z kraju Lecha z wyobraźnią na miarę ich wytartych polarowych kamizelek: w scenie spektaklu dominują zaś żarciki o jedzeniu i cholesterolu. I może przemawia przeze mnie radykalny zwolennik pisarstwa Masłowskiej, ale jakoś brakowało mi tych bemolowych akcentów, które składają się na twórczość pisarki. Bo przecież za tymi językowymi wygibasami kryje się w jej twórczości posępny (a pewno i trafny) obraz codziennej Polski, w której usprawiedliwianie tego, co nienormalne, stało się głównym spoiwem narodowej tożsamości.

„Designem jeszcze nikt się nie najadł” – powiedziała mi kiedyś znajoma na widok jednej z hipsterskich knajp przy Piotrkowskiej. Po tym spektaklu powtórzyłaby pewno to zdanie, a potem zakrzyknęła: „Chleba, chleba!”. Co oczywiście nie znaczy, że na spektaklu w Nowym jakoś by szalenie marudziła: nikt z głodu nie umarł, siedząc za stołem restauracji typu fusion.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji