Artykuły

Migawki z Fanaberii

"Paw królowej" w reż. Łukasza Kosa z PWSFTViT w Łodzi, "Projekt Charms" z Theatre La Pushkin (Rosja/ Niemcy) i Theatr Metanoia (Węgry) oraz Honor samuraja" w reż. Moniki Strzępki z Teatru im. Norwida w Jeleniej Górze na IV Wałbrzyskich Fanaberiach Teatralnych. Pisze Anna Jurczyk w Tygodniku Wałbrzyskim.

Paw Królowej [na zdjęciu]

Jak opowiadali młodzi aktorzy z PWSFTViT w Lodzi, Dorota Masłowska płakała ze śmiechu, kiedy widziała ich na próbie biegających po scenie z książka jej autorstwa w ręku. Nie znali wtedy jeszcze tekstu. W Wałbrzychu aktorzy udowodnili, że znają go już dobrzej chociaż nie obyło się bez paru wpadek. Nic dziwnego, mówienie przez 4 godziny (z przerwą co prawda) i szybko językiem naszpikowananym kolokwializmami, wulgaryzmami, zamierzonymi błędami gramatycznymi i frazeologicznymi, pełnym odniesień do reklam, haseł z telewizji, tytułów poradników nie jest czymś prostym. Najlepiej zapamiętałam nazwę drinka "zmierzch o poranku" i "napad serca", którego dostał główny bohater.

Widownia pękała w szwach, śmiała się nie tylko młodzież, chociaż czasami z takich scen, podczas których należałoby raczej płakać. Np. podczas dręczenia brzydkiej dziewczynki z podwórka (człowieka zastąpił tu kawał pomalowanej dykty). Masłowska przy pomocy aktorów udowodniła, że wciąż tkwią w nas okrutne, pozbawione współczucia dzieciaki. Po przerwie czymś ożywczym okazała się konwencja koncertu rockowego. Wszak główny bohater, Stanisław Retro, jest muzykiem. Pozbawionym talentu, ale zręcznie wywindowanym na szczyt, a potem z niego zepchniętym przez swego menedżera. Ho nie chciał się zgodzić na narzuconą mu rolę homoseksualisty, co miało wzniecić jego przygasającą sławę. I nie w imię prawdy, tylko z homofobii. Przedstawienie to uświadamia ogrom głupoty, płytkości i egoizmu, które nas otaczają i które są nam właściwe. - Rewelacja! Bardzo nam się podobało. Sami z siebie się śmiejemy - posumowało spektakl eleganckie małżeństwo w średnim wieku. Alfreda Figielska-Palka, nauczycielka, zauważa dowcip językowy, ostre słowa jej nie szokują. - Można się przerazić światem, w jakim żyjemy, uwiądem kultury - dodaje. A ja od siebie powiem - wspaniałe, tyko czemu tak potwornie długie?! Spektakl dyplomowy

Projekt Charms

Scena Kameralna, towarzystwo też kameralne, czekamy. I zaczyna się coś, co trudno opisać. Dwóch aktorów na scenie robi niezrozumiałe, dziwne rzeczy, które nie mają żadnego sensu ani celu np. rozpylają wodę. Nie odzywają się przy tym ani słowem, grają gestem, mimiką, całym ciałem. Towarzyszy temu nerwowa muzyka przywodząca na myśl pracę w fabryce. Nie wiem, o co chodzi i jest to bardzo niemiłe uczucie. Pod koniec robi się lepiej, daję sobie spokój z myśleniem, pozwalam odczuwać. W sumie, czego można się spodziewać po spektaklu zainspirowanym poezją nieznanego w Polsce Daniela Charmsa, i to należącego do artystycznej grupy Oberiu, działającej w Leningradzie w latach dwudziestych poprzedniego wieku, prekursorów teatru absurdu w Europie. - Bardzo dziwne. Spodziewałyśmy się czegoś innego - mówią po przedstawieniu młode dziewczyny, Jowita Kamieńska i Alicja Warwas. Podpisuję się pod tym zdaniem, zainspirowana przez Charmsa, rękami, nogami i uszami.

Honor Samuraja

Interesująca historia pewnej rodziny, z zarysowanymi mocno postaciami. Co ciekawe, wszystko dzieje się na kanapie łub wokół niej. Aktorzy nie schodzą ze sceny, nawet się na niej przebierają. Miłym ukłonem w stronę wałbrzyskiej publiczności było wspomnienie jednego z bohaterów, że był na obozie w Boguszowic-Gorcach. W sztuce, z gruntu amerykańskiej, pojawia się więcej swojskości, np. do Nowego Jorku jedzie się PKS-em, a głowa rodziny śpiewa "Marchewkowe pole" zespołu Lady Pank. Nie podobał mi się nadmiar muzyki w spektaklu, nagłe zatrzymania akcji, kiedy wszyscy na scenie nieruchomieli albo część aktorów rzucała się do siebie. Na mój gust, zbyt przejaskrawione. Ale nie miałam ochoty wyjść, tak jak zrobiło już na początku parę osób. Śmieszna, lekka historia o niczym powoli przeradzała się w tragedię rodziny, której członkowie, choć bardzo chcieli, nie potrafili powstrzymać rozpadu łączących ich więzi. - Brak uczuć, brak kontaktu, porozumienia, to jest powód tego stanu rzeczy - tłumaczy podczas dyskusji po przedstawieniu Małgorzata Osiej - Gadzina, odtwórczyni jednej z ról. A Monika Strzępka, reżyserka, dodaje - Chodziło mi o to, by pokazać przyczyny społeczne tego rozpadu, w przypadku tej rodziny ekonomiczne. Moim zdaniem pani reżyserce udało się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji