Artykuły

Jakie to proste!...?

W dziełach sztuki niewiele jest tak drażniących elementów, jak proste dydaktyczne, bez żadnych wa­hań, wyjaśnianie jak jest i jak być po­winno. Bo przecież po chwili zdajemy sobie sprawę że wcale nie zawsze jest tak, jak chwilę wcześniej pokazano nam że jest.

Te powyższe słowa brzmią nieco enigmatycznie, ale zrozumie się je na­tychmiast po wyjściu ze spektaklu Inki Dowlasz Toksyczni rodzice, granym na Scenie „Pod Ratuszem” Teatru Lu­dowego.

Spektakl opowiada o pani psycho­log (w domyśle o Susan Forward – autorce książki Toksyczni rodzice). Otóż, ta pani natychmiast potrafi zro­zumieć wewnętrzne problemy każde­go pacjenta (a każdy, choć nie zdaje sobie z tego sprawy, jest jej pacjen­tem). Wszyscy opowiadają jej, już po pierwszym „dzień dobry”, o najgłębiej ukrytych zdarzeniach swego życia. I okazuje się, co obnaża wnikliwa psy­cholog, że całe zło pochodzi od rodzi­ców pacjentów. Bo rodzice przecież byli albo brutalni, albo delikatni, a to później wpłynie na życie córki czy synka. A gdy już pacjent zda sobie sprawę, że jego psychiczne nieupo­rządkowanie to wina rodziców, a on „jest jaki jest”, i że „taki już jest”, wszystko może ułożyć się dobrze. Trzeba, jak wynika ze sztuki, jeszcze tylko przyznać innym prawo do bycia „takimi, jakimi są”. No i gdy już wszy­scy zrozumieją, że „są tacy, jacy są” i że inni są „tacy, jacy są” nastanie po­wszechna zgoda i szczęście. Tylko co zrobić z rodzicami? Może lepiej rodzić się z probówki, a wychowywać w ogromnych halach, żeby wszyscy mie­li takie same warunki i w konsekwen­cji wszyscy mieli podobne kompleksy, a w dalszej konsekwencji, żeby rozu­mieli kompleksy innych, itd… itd…

Wcale nie nabijam się z psycholo­gii i psychologów, ale Toksyczni ro­dzice wydają się sztuką banalnie ilustracyjną. Wielka dramaturgia waży zawsze dobro i zło. Dobro może mieć tragiczne konsekwencje, a życie nie mieści się nigdy w prostych modelach. A w Teatrze Ludowym jest na odwrót. Aktorzy ilustrują tylko modele. Jest w spektaklu kilka typowych „spowiedzi” przed psychologiem. I z tych przykła­dowych zwierzeń zbudowano później konflikty międzyludzkie.

Każda postać ma w tej sztuce do spełnienia kilka zadań: na początku jest zła albo nieszczęśliwa, w konta­kcie z innymi doprowadza zawsze do konfliktu, później spotyka panią psy­cholog i się jej zwierza, mówi jakich to miała okropnych rodziców, potem za­czyna rozumieć swe psychologiczne uwikłania, stara się być dobra i rozu­mieć innych.

Ale nawet w tej modelowej sztucz­ce okazuje się, że „wyleczenie” nie jest wcale proste. Jedynie Karolina (grana wiarygodnie przez Agatę Jakubik) próbuje zrozumieć i przebaczyć matce. No i jest happy end.

Piszę i piszę o dramacie i psycholo­gii, a nie o teatrze. Bo „Toksyczni ro­dzice” Inki Dowlasz w zasadzie istnie­ją na pograniczu teatru. Są swoistą psychoanalizą na pokaz, raz jeszcze powtórzę – modelem.

Aktorzy grają dosyć przejmująco, czasem odnosiłem wrażenie, że nie­którzy z nich przekraczają nawet barie­rę gry, ich słowa stają się momentami wyznaniem osobistym. I można to zro­zumieć, bo wszyscy przecież mamy podobne problemy, a mówić o nich bez zaangażowania trudno. Napisałem wcześniej sporo krytycznych słów, myślę jednak, że warto to przedstawie­nie zobaczyć. Bo choć żaden, nawet najlepszy psycholog nic potrafi wyle­czyć nas z życia, to jednak zrozumie­nie mechanizmów niektórych zachowań może wiele pomóc.

Szkoda tylko, że Inka Dowlasz (dy­plomowany psycholog i reżyser) po­pełniła kardynalny błąd w dziedzinie teatru – uprościła motywy i konse­kwencje czynów, by uwypuklić przez to swoją (a właściwie Susan Forward) tezę o „toksyczności rodziców”. Pani Inko – jeśli mogę zwrócić się wprost do reżyserki – przecież Pani powinna wie­dzieć, że życie jest o wiele bardziej skomplikowane i bywa nawet piękne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji