Dobrymi chęciami...
Tytuł sztuki, którą napisała i wyreżyserowała Inka Dowlasz, wskazuje jasno na źródło – książkę amerykańskiej psychoterapeutki Susan Forward. Sceniczna opowieść prezentuje dwie pary „toksycznych rodziców”, chodzącą również w parze dwójkę ich dorosłych dzieci oraz Susan. Główne miejsce akcji to gabinet psychoterapeutyczny.
Rodzice i dzieci przychodzą do gabinetu, ponieważ już nie potrafią ze sobą rozmawiać. Susan ma to umożliwić. Ulubioną metodą, jaką wobec nich stosuje, jest mówienie do krzesła zastępującego nieobecnego rozmówcę. Z krzesłem, które reprezentuje ich ojców i matki, rozmawiają odwiedzający gabinet rodzice, do krzesła mówią dzieci. Terapeutka, zależnie od potrzeb, wyzwala w nich bunt albo zgodę, przywraca poczucie własnej wartości. Sztuka kończy się optymistycznie – ostatnie słowa zwracających się do siebie – już bez pośrednictwa stołka – matki i córki mówią o konieczności szczerej rozmowy.
Tekst Inki Dowlasz, choć razi schematyzmem i sprawia wrażenie konwersacyjnego zestawu do przeprowadzenia założonej tezy, mógłby się jakoś obronić w teatrze. Żeby tak było, aktorzy musieliby stworzyć wiarygodne postaci. Niestety, na przeszkodzie w obcowaniu widza z pokazywaną na scenie osobą stoi bezradny, nie potrafiący znaleźć właściwego tonu, aktor. Widowisko, mimo najszczerszych, może czasem zbyt widocznych chęci, przeradza się w szkolną deklamację.
Swój udział w tworzeniu „szkolnej” atmosfery ma scenografia Jacka Szczotki – z papierowym oknem na tylnej kulisie i zbyt wysokim, nie pasującym do reszty sprzętów lekarskim taboretem, z którego przemawia do pacjentów nienaturalnie skulona Susan.
Honoru domu broni trójka aktorów – występujący na scenie po sześcioletniej przerwie dyrektor Teatru Ludowego Jerzy Fedorowicz oraz „toksyczne dzieci” – Tomasz Wysocki i Agata Jakubik. To właśnie ich gra świadczy, że spełnienie pomysłu Inki Dowlasz – stworzenie widowiska przemawiającego bezpośrednio, bez teatralnych ozdób, do wrażliwości widza – nie musiało zakończyć się niepowodzeniem.