Artykuły

Pierwsza przymiarka do czarów

O Pustostanach, premierze Teatru Ochoty w reżyserii Hanny Kłoszewskiej, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski

Skrzydelski: Nie ukrywajmy, że dziś o Teatrze Ochoty rozmawiamy w zastępstwie. Tak naprawdę w tym mijającym tygodniu wybieraliśmy się do Dramatycznego, by w końcu zobaczyć Amadeusza w reżyserii Anny Wieczur, czyli tytuł, na który nieustannie nie udawało nam się trafić — a to premiera była wyjątkowo późno, bo 8 lipca, i w głowie mieliśmy już tylko wakacje, a to ja dałem się pokonać jakiemuś wirusowi. Z kolei teraz nagle odwołano trzy pokazy z powodu wirusa, ale u jednego z aktorów. Zatem nie mieliśmy wyjścia.

Moroz: Nie to, że nie lubimy Teatru Ochoty. Tylko trzeba jednak przyznać, że ostatnio często go odwiedzaliśmy. A na Amadeusza będziemy polować dalej. Podobno istnieje szansa, że zostanie jeszcze zagrany, zanim nowa dyrekcja Dramatycznego zdejmie z afisza ten najdroższy spektakl w dziejach świata.

Skrzydelski: Podobno Tadeusz Słobodzianek na odchodne bardzo się postarał, żeby to był najdroższy spektakl świata. Ale my nie komentujemy plotek. Tym bardziej że epoka Słobodzianka to najlepsze lata tej sceny od czasów dyrekcji Gustawa Holoubka. Taka plotka również krąży.

Moroz: Za to Monika Strzępka będzie jeszcze lepsza, więc progres mamy gwarantowany.

Skrzydelski: Bez dwóch zdań. Ale wracając do tematu zasadniczego: na scenie Ochoty zobaczyliśmy rzecz, można powiedzieć, w skali mikroteatralnej. Skromną, ascetyczną i niewymagającą. Zaznaczam, że ten trzeci aspekt może być jednocześnie kontrowersyjny.

Moroz: Nie czytałem Pustostanów Doroty Kotas, powieści, którą hojnie wyróżniono, m.in. Nagrodą Literacką Gdyni i Nagrodą Conrada. Przedstawienie młodego zespołu, ponownie wyłonionego w konkursie Ochoty „Polowanie na motyle”, i tym razem wyłącznie żeńskiego (Maria Konopka, Marlena Kowalczyk, Julia Marciniak, Ewelina Sawicka, Marta Stępniewska, Agata Strugińska, Zuzanna Tymczenko), odbierałem absolutnie na świeżo. Jednak też — z tego, co wiem — scenariusz przygotowany przez reżyser Hannę Kłoszewską oraz Dorotę Siarkowską to coś w rodzaju esencji z tej książki, bo mieści się zapewne na trzydziestu stronach. W tym sensie to, jak powiedziałeś, skromna rzecz. Zbiór scen odmalowujących najciekawsze, najbarwniejsze obrazy z powieści.

Skrzydelski: Ze spektaklu Hanny Kłoszewskiej wnioskuję, że to literatura, której w ostatnich latach jest u nas sporo. Uzmysławiająca smak i znaczenie zwykłych, codziennych zdarzeń, którym podlegają zwykli młodzi ludzie. Jednak to także opis buntu, bo ci młodzi ludzie z książki Kotas i z przedstawienia Kłoszewskiej chcą za wszelką cenę żyć po swojemu czy może raczej wyłączyć się z życia i pielęgnować w sobie istotę własnego jestestwa. Kontemplacja, wrażliwość, indywidualizm — to sposoby, aby realnie dotknąć prawdziwej egzystencji, a nie ulegać dyktatowi wyścigu szczurów, typowego dla wielkomiejskiego tu i teraz.

Moroz: To również przestroga o zagrożeniach, które czyhają na młodych, kiedy ci wkroczą w dorosłość. Jedna z bohaterek Pustostanów nawet deklaruje: „Kiedy dorosnę, zamieszkam w wannie i będę zajmować się wyłącznie uzupełnianiem jej ciepłą wodą, w której będę się tak długo rozpuszczać, aż nic nie zostanie”. No właśnie — może najlepiej pozostać dla innych niewidocznym? Nie chcę całościowo oceniać literatury, którą proponuje nam Kotas, dlatego, że może być tak, że w samej lekturze intryguje ona bardziej niż przeniesiona na scenę. Bardzo często bowiem zdarza się, że literatura bazująca na wyobraźni opisywanych postaci, abstrakcji i oczywiście poezji, znakomicie sprawdzająca się w inteligentnych, sprytnie zrytmizowanych frazach, z wieloma chwytliwymi powiedzonkami, niezwykle trudno daje się przeszczepić do teatru, który w takim przypadku jedynie powtarza te frazy i stara się odwzorować ich tempo, ale finalnie niczego nowego nie odkrywa. I to, co widzimy na scenie, to proces udowadniania nam, że ten język jest oryginalny, a zatem po prostu warto go posłuchać. Oto argument wystarczający. Teatru w tym mało. Jednak też realizacja Kłoszewskiej nie przekonuje, że Kotas napisała coś wyjątkowego. Ale zastrzegam, że scenariusz to scenariusz.

Skrzydelski: Mnie nie przekonuje naiwność, z jaką to jest opowiadane przez młode aktorki. Jako szczera, nawet intymna, wypowiedź literacka zapewne to działa, te napięcia, te emocje. Jednak teatr, nawet tak niepozorny, robiony trochę przy okazji, niewielkim kosztem, mimo wszystko automatycznie wynosi na wyższy poziom nawet to, co niekonieczne chce przyjąć, co nie potrzebuje ubarwienia poprzez teatr. I to wtedy staje się pretensjonalne. Bo czy to, że dziewczyna z warszawskiego Grochowa ekscytuje się pracą w kiosku jako sposobem na życie, który pozwala skuteczniej obserwować rzeczywistość, musi być specjalnie poruszające na scenie? Powiedziałbym, że to może być zajmujące, ale tylko wtedy, gdy reżyser zrobi coś więcej, niż tylko każe aktorce zająć miejsce w okienku minidomku ustawionego pośrodku maluteńkiej przestrzeni (spełniającego też w spektaklu wiele innych funkcji) i radośnie mnie o tym przekonywać.

Moroz: Tym bardziej że kolejne fragmenty zaczynają być tautologiczne wobec poprzednich. W zasadzie przez cały czas ta narracja zjada samą siebie. Aktorki z Ochoty dają się porwać konwencji, której reguły zdają się jednak zbyt łatwe i oczywiste. Z winy reżyser? Sam nie wiem, bo Pustostany to chyba pierwsza samodzielna praca Hanny Kłoszewskiej. Nie chcę zatem ponad miarę podkreślać błędów.

Skrzydelski: Te ludzkie mikrohistorie można było przepracować dokładniej, poszperać w charakterach nie tylko postaci, lecz i aktorek, bo każda z nich gra takie same motywy, w podobnej tonacji. To takie uwagi podstawowe. Odbieram ten tytuł jako wstęp do czegoś więcej, jako szkic, przymiarkę.

Moroz: Jest jednak w tym przedstawieniu scena, która burzy nawet tę jego dość naiwną poezję. Mówię o sytuacji, kiedy aktorki właściwie przerywają opowieść po to, by wyrazić żal, że za rogiem prawie każdej ulicy czai się „przeciętny, biały, trzeźwy, heteroseksualny, polski mężczyzna”, który chciałby je napastować. Nagle zostajemy przeniesieni w sferę manifestu, performansu z protestem w tle, tyle że absolutnie oderwanego od reszty zdarzeń, które poznajemy wcześniej.

Skrzydelski: Można założyć oczywiście, że te wszystkie próby uciekania od rzeczywistości, ukazane w Pustostanach, to również taktyka radzenia sobie z takimi traumami, ale przyznaję: ten fragment miał chyba stanowić kluczową, zaskakującą scenę, jednak uderza niczym prokuratorskie oskarżenie. Za dużo tego feminizmu dodawanego jako bonus w pakiecie polskiego teatru. Nie twierdzę, że to sprawy wyssane z palca, odnotowuję tylko, że niemal za każdym razem przybiera to formę spotykaną na ulicznych wiecach albo w nagłówkach prasowych.

Moroz: Niektórzy bronią rozdziału państwa od Kościoła, my bronimy rozdziału teatru od gazety.

Skrzydelski: To ci się nawet udało. Jednak nie bądźmy też tak na serio. Czasem warto takie rozdziały unieważniać, a czasem warto ich przestrzegać. Ale Pustostanom ta wrzutka na pewno nie służy.

Moroz: Mimo wszystko nadal z uwagą będziemy śledzić działania Teatru Ochoty. Wypracował sobie pokaźny kredyt zaufania.

Skrzydelski: To prawda. Lecz jedno jest pewne: za tydzień zdamy relację z innej placówki kultury. Za dwa tygodnie także. I może za trzy.

Ocena: 3 - / 6

 

 

 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji