Artykuły

Dramat wojskowego fryzjera

Woyzeck Georga Büchnera, który przed laty inspirował twórczo Henryka Tomaszewskiego, dyrektora Wrocławskiego Teatru Pantomimy — teraz pojawił się na scenie Teatru Polskiego w opracowaniu tekstowym i reżyserii Tadeusza Minca. Czy jest to najsłuszniejsza decyzja repertuarowa w dobie, gdy wypada zabiegać o publiczność — rzecz wydaje się dość dyskusyjna. Skoro jednak teatr pokusił się o wystawienie tej sztuki miał widocznie ku temu argumenty. Są nimi zapewne treści zawarte w dramacie przedwcześnie zmarłego, znakomicie zapowiadającego się pisarza niemieckiego romantyzmu. Woyzeck to sztuka oparta na autentycznym wydarzeniu zakończonym procesem i skazaniem na śmierć wojskowego fryzjera obwinionego o zamordowanie kobiety. Jak do tego doszło, że człowiek uważany za dobrego, choć w sensie obowiązujących wówczas kanonów moralności żyjącego w pewnej z nimi sprzeczności, zdobył się na popełnienie tak haniebnej zbrodni? Próbuje na to pytanie odpowiedzieć Büchner, kreśląc świat, w którym słowo wolność jest tylko sloganem, w którym moralność i etyka mają różne oblicza zależnie od okoliczności i tego komu służą, w którym trudne warunki egzystencji, stałe poniżanie ludzkiej godności i metoda pruskiej musztry doprowadzić muszą do zaburzeń równowagi psychicznej, buntu, a w konsekwencji do tragicznego finału. Jest to więc dramat, który właściwie nie pozostawia żadnych złudzeń i nadziei. Życie jest okrutne zwłaszcza dla tych, którzy nie należą do warstwy rządzącej światem. Woyzeck — nadworny goli-broda pana kapitana jest szeregowcem, a więc „żołnierzem najniższego stopnia rozwoju ludzkiego” — jak mówi dyrektor cyrku, a równocześnie — człowiek wolny. „W człowieku indywidualność dojrzewa do wolności” — powtarza mu parokrotnie lekarz, co brzmi, rzecz jasna, jak ironia w kontekście ze wszelkimi uwarunkowaniami, w jakich tkwi główny bohater dramatu.

Sztuka ta na scenie wrocławskiej znalazła atrakcyjny wyraz inscenizacyjny. Akcja toczy się wartko, scena goni scenę, a wszystko obfituje w pomysłowe rozwiązania sytuacji (ciekawa scenografia Wojciecha Jankowiaka i Michała Jędrzejewskiego) i dźwiękowa (ze wspaniałą muzyką Zbigniewa Korneckiego), z wyjątkiem może końcowych sekwencji już nieco rozwlekłych. Niewątpliwy atut widowiskowości wspierany jest tym razem przez sprawne aktorstwo całego zespołu i kilka w nim godnych zapamiętania kreacji. Znakomicie wywiązał się z tytułowej roli Woyzecka Stanisław Melski, operujący szeroką gamą środków wyrazu, rysujący postać pełną, bardzo ludzką a przez to wzbudzającą litość widowni. Jego partnerka Maria (Grażyna Krukówna) nie ma wprawdzie atrybutów fizycznych chutliwej niemieckiej dziwki, bliższa postawą i urodą Carmen, niemniej doskonale radzi sobie z rolą ubarwiając ją nie tyle wyuzdaniem, co cynizmem i mądrością kobiety z przeszłością. Sylwetkę doktora-kabotyna pochłoniętego pseudonaukowymi badaniami z niezrównanym talentem nakreślił Ferdynand Matysik a kapitana — jak zwykle staranny w każdym szczególe Igor Przegrodzki. Najbardziej fascynuje Zdzisław Sośnierz (Obłąkany Karl), fenomenalny wprost w prawie niemej roli — kwintesencji ludzkiego poniżenia i upodlenia. Ale przecież i Andrzej Wojaczek (Tamburmajor) tym razem sensownie obsadzony i Halina Śmiela-Jacobson (Kathe) i Janusz Andrzejewski (Andreas) i Bogusław Danielewski (Dyrektor cyrku), i pozostali aktorzy nie odstają od tych kreujących pierwszoplanowe role. Ze względu więc na sprawną reżyserię, widowiskowość spektaklu i wysoki w nim poziom aktorski zachęcam do obejrzenia Woyzecka, choć sztuka nierelaksowa i nie na letnie wieczory.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji