Artykuły

Staroświecki Woyzeck

Znowu goście. Teatr Rzeczypospolitej nasila swoją działalność agencyjną, zapewne wypełniając w ten sposób rocznicową powinność. Słusznie. Ta panorama na 40-lecie musi mieć sporo barw, jeśli ma być prawdziwa. Ten szkic do jubileuszowego portretu jednego sezonu polskiego teatru powinien powstawać nie tylko z gęstych, ale i z pewnych kresek. Zapewne jakiś ślad pozostawi w nim także wrocławska inscenizacja Büchnera. Jak wielki? Jak silny?

Te pytania nasuwają się w trakcie spektaklu, który trwa sto minut i jest czystą robotą teatralną, choć odbija się cichutkim echem. Inscenizator wziął do ręki egzemplarz dramatu, napisanego blisko 150 lat temu. W tej historii wojskowego fryzjera mordującego swoją przyjaciółkę nie szukał wierności faktom (rzecz taka zdarzyła się naprawdę i można by zagrać gustowny kryminał), nawet nie oddechu historii, podsycającej społeczne konflikty. Szuka człowieka, spraw kondycji ludzkiej, krzyku upodlenia i moralności zemsty. Racji skrzywdzonego i dowodu prawdy w winnym mimo woli.

W tym celu przykrawa tekst, miesza, klaruje, ale i gmatwa wątki, oprawia wszystko w ramy cyrkowej areny, udając, że historię z Büchnerem gra niby ku uciesze gawiedzi. Ba, nawet podkreśla dobitnie, te to tylko cyrk w teatrze (arena życia i śmierci? losu, przeznaczenia?), mianując Zapowiadacza dyrektorem tego przybytku, obwożącym całą tę historię po wsiach i miasteczkach.

Ale nade wszystko dla pokazania Woyzecka, „niemoralnej moralności” świata i ludzi Minc wywleka tak łubiany przez siebie arsenał teatru ekspresjonistycznego. Pławi się w nim z lubością, jakby chciał cofnąć czas do lat dwudziestych, do królestwa „człowieka psychologicznego” i dziwacznie kształtowanej przestrzeni scenicznej, pozwalającej wyrażać a nie nazywać.

Jest to więc współczesny teatr staroświecki i ten fakt przez cale sto minut natrętnie się nam przypomina. Trzeba wielkiej odwagi, żeby dziś mówić martwym językiem. Trzeba też wielkich umiejętności.

Minc umie także poprowadzić aktorów, chociaż nie wszystkich. Śmiela, Przegrodzki, Matysik, Danielewski, Wojaczek — niezła kompania. A obok, w roli tytułowej, młody absolwent przyteatralnego studia, Stanisław Melski. Precyzyjny w rysunku, jaki zaproponował, ale fałszywy. Nadekspresja, nadwyrazistość ruchu, gestu, sztuczne rozedrganie, lekko histeryczna tonacja przeradzają się w denerwującą manierę, którą reżyser potrafił poskromić dopiero w połowie przedstawienia. Rola wielka, ciężka, ciekawa, zagrana z talentem, ale spożytkowanym nie najtrafniej.

I tak to się toczy. Świat i my na wielkiej arenie. I fryzjer Woyzeck, który musi zabić. I Teatr Polski z Wrocławia, który gra Büchnera z finałem z kronik sądowych, żeby nie uchybić fabule tej historii. I Teatr Rzeczypospolitej, który nie zauważył największego rywala Büchnera — Braunowskiego Camusa i Dżumy, która była wydarzeniem dwóch ostatnich sezonów wrocławskich. Tyle rzeczy na raz…

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji