Artykuły

Gay uratowany!

Przed dwoma tygodniami pisałem o zabójstwie, jakiego niemieccy aktorzy pod wodza włoskiego reżysera Roberta Ciulli doskonali na Brechcie i jego Operze za trzy grosze, wystawionej przez nich w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Milo mi zawiadomić dzisiaj Czytelników, że dzięki Teatrowi Ludowemu w Nowej Hucie uratował się przynajmniej John Gay i jego Opera żebracza, którą to osiemnastowieczną angielską sztukę Brecht wziął niegdyś za temat i podstawę swojej słynnej przeróbki. Warto to podkreślić, tym bardziej, że Opera żebracza Gaya nigdy jeszcze dotychczas nie była grana w Krakowie, a jest to sztuka słynna niezwykle i jej londyńska prapremiera w Lincoln’s Inn Theatre (w r. 1728) stała się wydarzeniem w dziejach teatru epokowym.

„Anglia pierwszej połowy XVIII wieku była krajem wielkiego awanturnictwa” — pisze Juliusz Żuławski we wstępie do swego przekładu Opery żebraczej (PIW. 1959). Afery finansowe i zwykłe kradzieże, oszustwa, rozboje i morderstwa zdarzały się niemal codziennie, a ogólnej korupcji patronował cyniczny Sir Robert Walpole, sprawujący za panowania Jerzego II — ni mniej, ni więcej— tylko urząd premiera. Równocześnie kwitło jednak życie literackie (trwał przecież jeszcze „Augustan Age”, znaczony nazwiskami Drydena, Pope’a, Arbuthnota. Defoe’go, Swifta!), w Londynie działało kilka teatrów, a wielki Haendel w Haymarket Opera wystawiał — obok własnych — cieszące się wielkim powodzeniem konwencjonalne opery włoskie.

I oto zjawia się mało znany dotychczas poeta i satyryk John Gay ze swoją Beggar’s Opera, która jest ostrą satyrą na społeczeństwo w ogóle, a na jego rząd i tzw. wyższe sfery z premierem Walpole na czele w szczególności. Jest to poza tym gigantyczna kpina z opery konwencjonalnej. Zamiast postaci koturnowych jej bohaterami ta paserzy, bandyci, złodzieje i prostytutki (główny bohater Peachum jest niemal portretem urzędującego premiera!), a zamiast hieratycznej i sentymentalnej muzyki niejaki Johann Christoph Pepusch, emigrant z Niemiec, dobiera do tekstu Gaya kilkadziesiąt znanych ludowych melodii, uwerturę podobno komponuje sam, kradnie też (na złość mistrzowi!) jakiś fragment kompozycji Haendla.

Sztukę, odrzuconą przedtem przez inne teatry, wystawia w końcu John Rich i odnosi olbrzymi sukces! Tłumy oblegają teatr przez kilka tygodni. Po angielsku „gay” znaczy „wesoły”, a „rich” — „bogaty”. Wkrótce więc mówi się w Londynie, że ta niezwykła sztuka „made Rich gay and Gay rich”, czyli „uczyniła Richa wesołym, a Gaya bogatym”. Co było zgodne z prawdą. Wszystkich fascynowało jej przesłanie, mówiące, że tzw. „wielki świat” i świat przestępczy, to jedna i ta sama klika; ważny jest tylko interes, a w dążeniu do niego wszystkie chwyty są dozwolone.

Wystawiając Operę żebracza Teatr w Nowej Hucie, kierowany przez Jerzego Fedorowicza, nie miał łatwego zadania. Ale przygotował się do niego starannie, zamawiając nowy przekład sztuki u Michała Ronikiera, a muzykę u Jana Kantego Pawluśkiewicza, zapraszając też kilkoro aktorów z Teatru Starego na występy gościnne. Przedstawienie jest więc udane, przekład Ronikiera brzmi ze sceny świetnie, aktorzy biją na głowę oglądanych niedawno przeze mnie w Warszawie aktorów niemieckich z brechtowskiej Opery za trzy grosze. Scenografia Anny Marii Rachel jest — szczególnie w pierwszej części — doskonała (podobnie jak choreografia Jacka Tomasika), a wreszcie inscenizacja Krzysztofa Orzechowskiego, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że inscenizator nie mógł się oprzeć na żadnych tradycjach (ani przeciw nim się zbuntować), zasługuje na duże pochwały.

Wróżę temu przedstawieniu długotrwałe powodzenie. Jest to przecież jedyna okazja — może na wiele następnych lat — obejrzenia sztuki, mającej już tak sławną — i tak skandaliczną — historię. Uratowanie dla naszych widzów sztuki Johna Gaya, niesłusznie zapomnianej i usuniętej w cień przez — genialną zresztą — przeróbkę Brechta, uważam za największą zasługę Teatru Ludowego.

Nie znaczy to, żebym chwaląc to przedstawienie i polecając je gorąco krakowskim widzom, nie miał wobec niego zastrzeżeń, z których najważniejsze dotyczy — niestety — muzyki. Jest to muzyka kunsztowna i bardzo interesującą, ale nie nadająca się zupełnie do tego przedstawienia. Proszę sobie wyobrazić spektakl, którego integralną częścią są znakomite songi i ani jeden z nich nie „zostaje w uchu” choćby fragmentem melodii! A przecież widzowie powinni nucić te melodie, wychodząc z teatru! Zresztą i teksty owych songów (których autorem jest Michał Zabłocki) specjalnie mnie nie zachwyciły. Wielka szkoda.

Mógłbym podyskutować też o kilku sprawach z inscenizatorem, ale nie mam już na to miejsca. Z pierwszej obsady podobały mi się Polly (Beata Rybotycka) i Lucy (Aldona Jankowska). Macheath (Marek Litewka) był raczej bezbarwny, a Peachum (Krzysztof Jędrysek) zanadto sztuczny j krzykliwy. Zespoły opryszków i „panienek” — bardzo dobre. Nie widziałem drugiej obsady, ale przyrzekam sobie jeszcze ją obejrzeć. W każdym razie w sumie — to sukces. I jakże współcześnie brzmi ta stara, hultajska sztuka!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji