Musical to forma idealna
- Z realizacją "Kuszenia św. Antoniego" nosiłem się już pnad 20 lat. Aż spotkałem Bernice Johnson Reagon. Gdy usłyszałem jej głos, od razu wiedziałem, że nadszedł czas tego przedstawienia, że z jej pomocą jestem w stanie ten projekt sfinalizować - mówi amerykański reżyser ROBERT WILSON.
Na warszawskim Festiwalu Festiwali Teatralnych "Spotkania" pokaże pan "Kuszenie św. Antoniego" [na zdjeciu]. To nietypowy projekt. Jego bohaterkami są pieśni gospel, a więc muzyka i śpiew...
- To prawda, ale najistotniejszy jest bohater. Postać świętego Antoniego fascynuje mnie od wielu lat, ale wystawianie sztuk z religią w tle nigdy nie jest łatwe. Pomyślałem, że ciekawie byłoby zestawić poważną tematykę z lżejszą formą musicalową. Z realizacją "Kuszenia św. Antoniego" nosiłem się już pnad 20 lat. Aż spotkałem Bernice Johnson Reagon. Gdy usłyszałem jej głos, od razu wiedziałem, że nadszedł czas tego przedstawienia, że z jej pomocą jestem w stanie ten projekt sfinalizować. Pewnego razu wybrałem się na jej koncert w Nowym Jorku i po występie zapytałem, czy nie chciałaby wziąć udziału w tej przygodzie. Na szczęście się zgodziła, bo jej głos, przepełniony duchowością, zrobił na mnie ogromne wrażenie. I nie chodzi tu tylko o proste określenie "piękny soulowy, jazzowy głos". Rzecz w tym, że święty Antoni inspirował bardzo wielu artystów, prowokując ich do próby odpowiedzi na podstawowe pytania: o dychotomię dobra i zła, moralność, sens życia, miejsce, jakie zajmuje w nim Bóg, natura, historia. Podczas pracy nad tą sztuką Bernice udało się połączyć stylistykę czarnej muzyki z duchowym wymiarem historii. Potrafiła znaleźć doskonałą równowagę pomiędzy dosłownością tekstu i jego metafizycznością. Jej kompozycje zawierają w sobie wiele gatunków: hymny gospel, pieśni protestanckie, kawałki afroamerykańskie, songi robotników, blues, jazz, hip-hop.
Jak poradzili sobie aktorzy?
- Musieli się w tym wszystkim odnaleźć i wcale nie było to łatwe zadanie. Tym bardziej, że oprócz "wielowątkowej" muzyki musieli przystosować się do mojego sposobu myślenia o przestrzeni i ciele. Na szczęście udało nam się skompletować wspaniałą ekipę.
W repertuarze Teatru Dramatycznego utrzymuje się pańska "Kobieta
z morza". Czym różni się ten spektakl od poprzednich wersji "Kobiety...", które przygotowywał pan w innych krajach?
- O ile sama historia i scenografia pozostały nietknięte, o tyle praca z aktorami znacznie zmieniła kształt tego przedstawienia. Oni wypełnili sobą strukturę, jaką dla nich przygotowałem. To świetna obsada - idealna dla tej sztuki.
Pracuje pan na wielu kontynentach. Czuje się pan Amerykaninem czy też tożsamość narodowa nie ma dla pana większego znaczenia?
- Nie zastanawiam się nad tym. "Kuszenie św. Anotniego" pokazuje, że zależy mi na amerykańskiej tradycji i kulturze. Zdałem sobie sprawę, że chcę zrobić musical, bo to forma, która świetnie nadaje się do przekazywania uniwersalnych prawd. Kiedy zaproponowałem współpracę Bernice, chciałem, żeby w muzyce dominowały tradycyjne rytmy afroamerykańskie, gospel i spirituals. Mimo że przedstawienie oparte jest na tekście Flauberta, moja produkcja jest głęboko zakorzeniona w afroamerykańskiej muzyce i kulturze. Zarówno dla mnie, jak i dla Bernice wędrówka Antoniego ma wymiar bardzo współczesny. Instynkt podpowiadał mi, że przez pryzmat współczesnej czarnej kultury uda nam się oddać złożoność i dwoistość wędrówki św. Antoniego.
Coraz dalej odchodzi pan od tradycyjnej inscenizacji. Zwyczajny teatr ma dla pana sens?
- Często ludzie pytają mnie, na czym polega mój teatr. Zwykle odpowiadam, że nie wiem. Cóż, gdybyśmy wiedzieli, co robimy i dlaczego, to nie byłoby już sensu tego robić. Moja praca jest w większości przypadków formalna. Nie polega raczej na interpretacji. Według mnie reżyser, autor i aktor nie są odpowiedzialni za interpretację. To zadanie dla publiczności.
Inspirują pana inni artyści? A może liczą się tylko odwołania do własnych przedstawień?
- Świat jest jedną wielką bibilioteką. Ja czerpię ze wszystkich jej zasobów. Z zewnątrz i z wewnątrz.
Legendą obrosła pańska współpraca z Tomem Waitsem. Chciałby pan znowu spotkać się z nim przy pracy?
- Mamy takie plany, ale na razie to nic konkretnego, więc nie chciałbym zdradzać szczegółów.
Marzy pan jeszcze o jakimś niezrealizowanym dotąd projekcie?
- Tak. "Tristan" Wagnera byłby jednym z takich projektów.